czwartek, 26 stycznia 2017

ZAWIESZAM + przeczytaj do końca!

Kochani, nie jest dla was żadnym zaskoczeniem to iż zawieszam tego bloga. Rozdziały dodawałam... czasem. Otóż zaczęłam publikować Drome na Wattpadzie i spodobało mi się to o wiele bardziej, jeśli już mam być z wami szczera... Drome dostał jak by nowe życie, zajęłam się historią od podstaw. Dzięki czemu podobno jest to znacznie ciekawsze. Otóż pozmieniałam niektóre wątki, rozdziały doprowadziłam do stanu normalnego i spokojnego odczytu. Nie są one tak chaotyczne i bardziej opisują dane zdarzenie przez co możecie lepiej sobie to wyobrazić. Serdecznie was zapraszam na nową odsłonę Drome na Wattpadzie. Mam nadzieję, że spodoba się wam o wiele bardziej.
Ps. pozmieniałam również bohaterów, więc jeśli chcesz wiedzieć kto zastąpił naszą Leayne szybko, nie czekaj. Wchodź na Wattpada! Do zobaczenia :D


DROME nowa odsłona

piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 97



Po całym zajściu jakie miało miejsce kilka godzin temu, zadzwoniłam po Harrego, który przyjechał w mgnieniu oka. Moją rodzicielkę wraz z ojczymem i siostrą wzięto na badania. Okazało się, że żadne  z nich nie może zostać dawcą szpiku. Czułam, że mój koniec jest bliski. Z każdym dniem słabłam i nie miałam ochoty nawet na głupi uśmiech. Widziałam smutek w oczach Hazzy oraz załamanie u Mikea. Louis, Niall, Zayn wraz z Liamem odwiedzili mnie dziś z samego rana. Dzięki nim chodź na chwilę zapomniałam o chorobie i nie musiałam się martwić co będzie dalej. Niestety włosy odmówiły posłuszeństwa i zaczęły wypadać w dużych ilościach.

Podeszłam szybko do lustra, chwytając je garścią w dłoń. Pociągnęłam lekko w dół, a potem zobaczyłam pukiel  włosów na ręce. Popatrzyłam z przerażeniem w swoje odbicie. Do oczu napłynęły słone łzy i nie wiedziałam co mam zrobić. To ten stan o którym wspominał mi lekarz... Nie chciałam do niego dopuścić, on chyba zresztą też. Jednak tak się stało... Trzęsłam się z przerażenia i bezsilności. Zaczęłam panikować. Przestałam myśleć racjonalnie, co wcale nie było dobrym rozwiązaniem. Zaczęłam wyrywać kolejne pasma włosów,  a moje zduszone krzyki bezradności i szloch pokazywały jak bardzo jestem na skraju wytrzymania tego wszystkiego. Mam dopiero 17 lat i całe życie przede sobą, a tak naprawdę siedzę tu ... w szpitalu z wyrokiem śmierci, lecz nie określoną dokładnie datą. Oparłam się o zimne kafelki łazienki szpitalnej przy moim pokoju i zjechałam po nich. Podsunęłam nogi pod brodę i owinęłam je rękami, a głowę położyłam na kolanach. Kiwałam się w przód i w tył, tylko po to by chodź minimalnie się uspokoić. Tak cholernie bałam się, co stanie się ze mną za kilka godzin, może dni lub miesięcy, chodź jest to mało realne... nie mam na tyle czasu. Czuję to.
Drzwi łazienki otworzyły się, a w ich futrynie dostrzegłam Sare, pielęgniarkę o blond włosach do ramion. Jest dość niską osóbką, o zgrabnej budowie ciała. Uwielbiam w niej uśmiech nawet wtedy gdy ma gorszy dzień okazuje każdemu napotkanemu człowiekowi swą radość i chęć do życia. Chciałabym chodź trochę tej energii na lepsze jutro.
-Skarbie, co ty tutaj robisz? Wstawaj szybciutko, te kafelki są zimne. Oh co by się stało gdybyś się nam przeziębiła. Mały głuptasek.- ta kobieta była niesamowita. Troszczyła się o mnie jak tylko mogła. Była moją ulubioną osobą na tym oddziale. Nie krzyczała, nie była zła.... przemawiała przez nią troska i chęć opieki takimi osobami jak ja... 

-Wyglądam okropnie.- mruknęłam, zasłaniając się rękoma, kołdrą i czym tyko mogłam przed resztą świata. Resztki włosów jakie desperacyjnie trzymały się głowy, zostały ścięte. Na głowie miałam zawiązaną chustę, chodź to i tak nie zmieniało faktu, że czułam się okropnie. Niestety mój stan dochodził do ostatecznego etapu. Ratunek był znikomy. Potrzebowałam dawcy, teraz, JUŻ!
-Kochanie, dla mnie zawsze wyglądasz przepięknie. Ta chusta nawet ci pasuje.- Mike uśmiechnął się promiennie posyłając mi oczko, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Mam dawcę!- drzwi z hukiem otworzyły się uderzając o ścianę. Do łóżka podbiegł rozpromieniony Harry.
-Jak to?!-Mike uśmiechnął się, wstając z krzesła.
-Tak, znalazł się dawca! Skarbie, przeżyjesz!- chciałam skakać z radości, ale nie miałam na to siły. Leżałam na łóżku, przyglądając się całej sytuacji, próbując się uśmiechnąć. Do sali zaczęli wchodzić inne bliskie mi osoby. Jednak ja byłam zmęczona i czułam się senna. Przymknęłam na chwilę oczy, by odgonić sen, jednak po chwili wpadłam do krainy Morfeusza.

~~Harry~~

Minęły 2 tygodnie po których sprawa z dawcą dla Layny wcale nie ruszyła do przodu. Stała w martwym punkcie, a bynajmniej takie miałam poczucie. Stałem przy oknie, przyglądając się mokrej od deszczu ulicy oraz ludziom śpieszącym się pod parasolami w różnych kierunkach.
-Dzwoniłam do ojca.- ciszę przerwała mama wchodząca do kuchni. Odwróciłem się w jej stronę, dalej oparty o parapet.
-Po co?- mruknąłem beznamiętnie.
-Przyjedzie...- zbyła moje pytanie, co wcale mnie nie zadowoliło.
-Jakim prawem? Po tym co zrobił naszej rodzinie? Ja i Ley tym bardziej nie będzie miała z nim żadnego kontaktu. Nie pozwolę aby zbliżył się do niej, rozumiesz?- warknąłem w stronę kobiety. Nie obchodziło mnie to, że są moimi rodzicami. Mam ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się ich uczuciami. Już dość namieszali w naszym życiu.
-Zrobi badania, to nasza ostatnia deska ratunku. Co jeśli to on okaże się dawcą dla Leayny? W takich okolicznościach nie możesz patrzyć na to ile szkód wyrządził. Chodzi o dobro mojej córki, a twojej siostry. Chodź raz pomyśl z tej strony.- miała rację. Miała cholerną rację i nie byłem w stanie podważyć jej słów.

~~Leayna~~

Kolejny dzień, budzę się z bólem głowy, przychodzi pielęgniarka, daje tabletki uśmierzające ból, jadę na chemioterapię, przychodzi Mike, potem reszta aż w końcu zasypiam w obecności kogokolwiek. Ta rutyna powoli mnie rujnuje. Chodź dzisiaj przebudziłam się z nadzieją, że jeszcze jest szansa. Może i nie jest ona wielka, ale jest! Ból głowy jednak był tak nieznośny, że gdy tylko podniosłam się do postawy siedzącej, pochyliłam się lekko w prawą stronę pod łóżko gdzie znajdował się mały, czerwony przycisk. Nacisnęłam go, a po chwili do pokoju weszła uśmiechnięta pani Linsset w białym fartuszku. Była to niska kobieta po 40-stce z pięknymi, brązowymi włosami które zawsze nosiła zaplecione w warkocza opadającego na jej lewe ramię. Optymizm oraz uśmiech na jej twarzy tworzyły idealne dopełnienie całości. Zarażała swą radością wszystkich przebywających na oddziale.
-Witaj skarbeczku, jak się czujesz?- podeszła do mnie z strzykawką. Zdziwiłam się, ponieważ zawsze przynosiła mi leki wraz z kubkiem zimnej wody. Popatrzyłam na nią z zaciekawieniem. Czyżby rutyna została zatrzymana?! Czy to oznaka czegoś dobrego... a może wręcz przeciwnie?
-Słońce, to zadziała znacznie szybciej. Połóż się.- uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, kładąc mi rękę na moim prawym ramieniu, lekko przy tym pomagając mi się ułożyć na łóżku.
Po chwili poczułam lekkie ukłucie.
-No i po sprawie, za chwilę powinnaś poczuć się lepiej. Przygotuj kochana, dzisiaj twój wielki dzień.- usiadła na krześle obok mojego łóżka, chwytając moją dłoń w swoją, spracowaną.
Popatrzyłam na nią niczego nie rozumiejąc.
-Ah Leayno, przecież dawca się znalazł. Lekarz stwierdził, że nie można czekać. Jeżeli wyniki są pomyślne czas działaś. Dziś nie będzie chemioterapii, a zabieg który odmieni twoje życie! Za około godziny powinien zjawić się tu twój tata. Warto porozmawiać przed tym wszystkim co nastąpi.
Byłam zaskoczona słowami kobiety. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Z jednej strony cieszyłam się jak małe dziecko z nowej zabawki, a mimo to miałam ogromne obawy. A co jeśli coś pójdzie nie tak i to są moje ostatnie godziny na tym świecie?
-Nie smuć się kwiatuszku, Bóg ma wobec ciebie większe plany. Nie chce cie jeszcze w niebie, zostaniesz z nami, stąd ten dawca.- tak, moja ulubiona pielęgniarka była mocno wierzącą katoliczką. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie ... pomagało zachować spokój w sytuacjach naprawdę trudnych ostatnimi czasy.

***
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna o umięśnionej budowie ciała.Był wysoki... Miał lekki zarost, który dodawał mu męskości, włosy miał zaczesane do góry i idealnie ułożone. Był ubrany w garnitur, który wręcz idealnie był dopasowany do jego sylwetki.
Podszedł do mnie niepewnie.
-Cześć...- powiedział ochrypniętym głosem.
-Cześć.- popatrzyłam na niego lekko poddenerwowana. Dobrze pamiętałam sytuację z lotniska, gdy chciał mnie wywieźć. -Usiądź.- wskazałam na krzesełko przy moim łóżku. Przytaknął ruchem głowy, po czym wykonał moją zachętę.
-Jak się czujesz?- popatrzył na mnie już pewniej.
-Z każdym dniem gorzej.- mruknęłam spuszczając głowę.
-Przepraszam...
Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.
-Przepraszam cię Leayno za to wszystko co ci zrobiłem. Jako ojciec wiem, że nie powinienem nigdy doprowadzić do takiej sytuacji. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz... Nie wiem co wtedy mną kierowało.
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć...
-Było, minęło. Nie czas na rozdrapywanie starych ran. Mówisz o przebaczeniu, a czy robiłeś przez ten czas cokolwiek abym ci wybaczyła?
-Nie , ale zrozum... nie zawsze idzie się przełamać od razu. Czasem potrzeba czasu.
-Rozumiem... ale czy to coś zmieni. Czego niby oczekujesz ode mnie?- byłam zła. Gdy miałam 6 lat marzyłam aby mieć rodziców, gdy jednak już ich dostałam, chciałam się dowiedzieć kim są moi prawdziwi, biologiczni rodzice. Gdy jednak dowiedziałam się prawdy... poczułam żal i rozczarowanie. Nie tak sobie ich wyobrażałam!
-Leayno, zawsze będziesz moją córką, nawet wtedy gdy się mnie wyprzesz ja będę o tobie pamiętał i kochał cię. Chodź nie okazywałem tego, to jednak jesteś dla mnie ważna. Mam nadzieję, że ten mały gest, pomoc  z rakiem będzie moją małą rekompensatą.
-Dziękuję ci za szansę do dalszego życia. Owszem, można to uznać za rekompensatę wyrządzonych krzywd, jednak nie chcę mieć na ten czas z tobą żadnych zatarć. Dlatego też wybaczam ci. Tylko proszę, nie spieprz tego.- mruknęłam, wtulając się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak jego silne ramiona oplatają mnie w szczelnym uścisku. Odzyskałam ojca...
***
-Leayno... czas zaryzykować życie.- do pomieszczenia wszedł lekarz z dwiema pielęgniarkami.
Osoby przebywające w pomieszczeniu (Harry,Victoria, Liam, Sophie, Louis,Eleanor, Zayn, Perrie, Niall,Demi, mama, Robin, Gemma oraz Mike) podnieśli się ze swoich dotychczasowych miejsc.
-Bądź dzielna kochanie i wróć do mnie.- Mike chwycił mnie mocno za dłoń po czym wyszeptał te słowa i pocałował w usta. Nie mogłam sobie wyobrazić życia bez niego. Jak musiałby się czuć, gdybym go opuściła? Nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać, miałam chęć do życia. Do walki o swój największy dar jaki ofiarowali mi rodzice... życie.

niedziela, 18 września 2016

Rozdział 96


Każdy dzień przynosi nowe doświadczenia przez które powinniśmy stawać się silniejsi, odporniejsi na inne sytuacje. Jednak to wcale nie jest prawdą. Sądziłem, że gorzej być nie może, a nasze problemy już dawno roztrzaskały się na mniejsze i drobniejsze odłamki.
-Może pan wejść.- odezwała się starsza pielęgniarka.- Jednak...- zatrzymała mnie ruchem ręki.- Bądź ostrożny w słowach, jej stan jest krytyczny dalej szukamy dawcy szpiku. Nie ukazuj słabości, ponieważ zniechęci się i będzie chciała odejść.- po słowach kobiety nie byłem pewny czy aby na pewno chcę zobaczyć Leayne. Nie wiedziałem jakiego widoku powinienem się spodziewać. Tak cholernie się o nią bałem. Zadzwoniłem wcześniej do najbliższych, aby poinformować o stanie mojej małej siostrzyczki. Gdy wziąłem ją do siebie, sądziłem, że będzie mieć lepiej, że będzie szczęśliwa, a tym czasem spotykały ją same przykrości. Nie chciałem NIGDY dla niej źle! Była moim oczkiem w głowie! O nikogo nie martwiłem się tak bardzo jak o nią samą.
Wziąłem głęboki wdech, po czym popchnąłem drzwi przede mną, które od razu ustąpiły pod naporem nacisku.
Widziałem... Widziałem dziewczynę, która bezwiednie wpatrywała się w jeden punkt przed sobą. Zabolało mnie serce na ten widok. To niewiarygodne co choroba potrafi zrobić z człowiekiem.
Podszedłem do jej łóżka powoli, wpatrując się w nią dokładnie. Ani razu nawet na mnie nie zerknęła.
Znalezione obrazy dla zapytania harry styles smutny gif-Leayna, hej. Jak się czujesz?- starałem się brzmieć pogodnie, jednak drżenie mojego głosu było słyszalne. 
Nie popatrzyła na mnie. Poczułem się źle, bo nie mogłem nic zrobić! Nie mogę być cholernym dawcą dla mojej własnej siostry! Pozostaje nam poszukać wśród najbliższych, jednak zanim każdy zjawi się tutaj w Londynie minie dłuższa chwila.
-Jak mam się czuć? Harry ... ja umieram. Nie sądziłam, że tak zakończę to życie.- przez cały czas jej wzrok był nieobecny.
-Nie mów tak! Będziesz żyć, znajdę dawcę, nawet jeśli miałbym pojechać na odległy kraniec świata. Zrobię to! Przeżyjesz, nie pozwolę ci odejść, rozumiesz?-  zaczęło mnie przerastać, nie mogłem uwierzyć, że tak to wszystko może się zakończyć. Co ze mnie za brat?! Jestem do niczego! Po co wtrącałem się w jej życie?! Mogłem dać jej żyć z myślą, że jej rodzina oddała ją do sierocińca i tak po prostu nie kochała. Chciałem tylko dobrze, prawda?
-Harry proszę, nie oszukuj się. Mam do ciebie tylko jedną prośbę... w moim pokoju za regałem z książkami znajduje się biała koperta, chcę żebyście to przeczytali, ale... dopiero po mojej śmierci, jasne? 
-Ale...
-Bez żadnego ale, obiecaj że zrobisz to dopiero wtedy gdy mnie już nie będzie, dobrze?- położyła swą zimną rękę na mojej.
Miałem łzy w oczach. Co miałem jej powiedzieć?! Przecież ona przeżyje!!
-Obiecuję, ale Ley kochanie ty przeżyjesz, rozumiesz? 
Przytaknęła lekko głową. Jeśli ona nie będzie walczyć, ja będę za nas oboje aż do końca! Nie poddam się!

~~Mike~~
To moja wina i nie chcę słyszeć słów typu ,,Nie obwiniaj się, to wcale nie przez ciebie. Ona jest chora więc wcześniej czy później doszłoby do tego." O nie, nie doszło by! Mam wyrzuty sumienia, że pozwoliłem jej być na tym treningu. Co ze mnie za chłopak? Powinienem być dla niej podporą, powinienem się nią opiekować i martwić jak nikt inny. Zawiodłem, znów! Miałem tysiąc myśli, a najbardziej z tego wszystkiego bałem się przyszłości. Wyobrażaliście sobie kiedyś życie, gdyby wasza najukochańsza połówka odeszła? Nie chcieliśmy tego, teraz kiedy wydawało się nam,że będzie dobrze, oczywiście nikt nie miał racji. Jednak tak okrutnego scenariusza się nie spodziewałem. Leayna tyle razy chciała odpuścić, od tak poddać się, odebrać sobie życie i kiedy zrozumiała jak bardzo było to nieodpowiedzialne , do jej życia zapukała nieproszona choroba.
-Potrzebujemy dawcy.- z zamyślenia wyrwał mnie ochrypnięty głos Harrego, który stał nade mną i przyglądał się mi z z zaciekawieniem.
-W końcu wiadomo coś więcej o jej stanie?- podniosłem się z niewygodnego krzesła, patrząc na chłopaka z nadzieją
-Bez dawcy Leayna nie przeżyje nawet 2 tygodni.-  wypowiedział to z taką obojętnością, że sam nie wiedziałem  co o tym myśleć.
-Zbadam się. Zrobię to. Jeśli mogę ją uratować, podejmę się tego.- nie chciałem zostać jakimś tam bohaterem. Kierowałem się jedynie determinacją, aby pomóc mojemu promyczkowi.

~~Harry~~
Okazało się, że Mike nie może być dawcą. Musieliśmy szukać dalej. Traciłem nadzieję na to, że uda się nam na czas znaleźć dawcę. Ostatnią deską ratunku była mama wraz z Gemmą. Widziałem jak Leayna marnieje z każdą chwilą, a ja nie mogę tego zatrzymać. Wszyscy byliśmy pogrążeni w zadumie. Ja, jej chłopak, cały zespół One Direction wraz z fanami. Wspólnie modliliśmy się o jej zdrowie. Może i nie była tego świadoma, to wiem, że cieszyła się ze świadomości iż nie została z tym wszystkim sama. Mimo cierpienia starała się uśmiechać. Dawała pozory zadowolonej, tylko dlatego aby nas nie martwić. Pokochałem ją ponad wszystko. Jest i będzie na zawsze moim oczkiem w głowie.
-Harry... kiedy ostatnio widziałeś się z Victorią?- Ley odezwała się do mnie po 15 minutach ogłuszającej ciszy. Zerknąłem na nią lekko zdezorientowany. Mimo to postanowiłem się na chwilę skupić aby odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
-Wydaje mi się, że jakieś 2 tygodnie temu, a dlaczego pytasz?- byłem ciekaw dalszej wypowiedzi szatynki.
-No to nie siedź tu cały czas ze mną. Idź do niej, zróbcie sobie romantyczny wieczór tylko we dwoje...- młoda rozmarzyła się, na co zaśmiałem się o pół tonu za głośno.
-No co?! Hazuś nie pozwalam  ci tu siedzieć. Wynocha mi stąd, ale już!- uśmiechnęła się promiennie wskazując przy tym drzwi. Usłyszałem jej melodyjny śmiech, który wręcz uradował moje serce. Cieszyłem się z każdego jej uśmiechu.
-No dobrze. Zrobię jak zechcesz. Vici z pewnością się ucieszy na wieść o romantycznej kolacji.
-Dlatego nie siedź tu tyle ze mną. Ja też zresztą chcę pobyć przez chwilę sam na sam tylko z Mikem.

~~Leayna~~

-Dobrze, to zawołam go gdy będę wychodził. Trzymaj się mała. Miłego wieczoru.- pocałował mnie w czoło i będąc już przy drzwiach uśmiechnął się i pomachał.
Nie minęła minuta, a drzwi ponownie się otwarły. Tylko, że tym razem zobaczyłam w nich mojego chłopaka. Brakowało mi go , jego uśmiechu, tego jak na mnie patrzy, jego dotyku i czułości jaką mnie darzy. Tęskniłam za nim całym, a nikt oraz nic nie było w stanie zapełnić tej pustki jaką była tęsknota za ukochanym.
-Witaj słońce, jak się czujesz?- podszedł do mnie i pocałował czule w czoło. Byłam spragniona jego dotyku, dlatego gdy tylko odsunął swą głowę, ja złączyłam nasze wargi w namiętnym pocałunku. Okazywał on wszystkie nasze emocje, które tkwiły w nas od dłuższego czasu. Gdy odsunęliśmy się od siebie, nasze spojrzenia złączyły się,  a w jego oczach dostrzegłam iskierki radości.
-Kocham Cię ponad wszystko na świecie.- wyszeptał mi do ucha, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. Potrzebowałam go tak bardzo jak człowiek poszukujący wody na pustyni. On był moją oazą.
-Tęskniłam...- mruknęłam w jego tors gdy tylko przytulił mnie do siebie.
-Ja też księżniczko.- mimowolnie uśmiechnęłam się na jego słowa.
-Będę walczyć, przecież tyle przetrwaliśmy razem. Tym razem głupia choroba nas nie rozdzieli.
-Na zawsze razem?- odezwał się wyciągając dłoń w moją stronę.
-Na zawsze.- szepnęłam, chwytając go za rękę. Po czym ponownie złączyliśmy razem swoje usta. Każdy jego dotyk, czułość skierowana w moją osobę dodaje mi odwagi. Nie pragnę bliskości nikogo tak bardzo jak Mikea. Wiem, że jeśli nawet nie przezwyciężę śmierci, to udało mi się spotkać w swym życiu prawdziwą miłość.
-Dlaczego płaczesz, kochanie?- popatrzył na mnie z troską, ścierając kciukiem słoną łzę z policzka. Nawet nie wiem kiedy wypłynęła zza powieki.
-To ze szczęścia. Ze świadomości, iż mam ciebie, swoją miłość życia. Obiecaj mi jedno... jeżeli nie przeżyje, to znajdź sobie kogoś z kim będziesz szczęśliwy. Nie zadręczaj się tym, że mnie już z tobą nie ma. Ja zawsze będę. Tylko tam na górze.- uśmiechnęłam się słabo na tą myśl, iż mój czas dobiega końca. Tyle spraw pozostało mi do rozwiązania. Marzenia, których nie udało mi się zrealizować. Nie sądziłam, że tak szybko wszystko się zakończy. Nie chcę odchodzić, nie teraz kiedy jest dobrze i widziałam światełko nadziei oraz ostateczny kres problemów jakie do tej pory spotkały mnie oraz moich bliskich. Wiedziałam, jak bardzo cierpią patrząc na moją powolną śmierć. Widziałam każdy ich smutek oszukiwany uśmiechem, każdą łzę majaczącą przy powiekach, która i tak po chwili została szybko ścierana.
-Kochanie! Córeczko...- drzwi sali szpitalnej otworzyły się z impetem, a w nich stanęła zapłakana mama wraz z Robinem i Gemmą. Tak dawno ich nie widziałam, ale jeśli mam być szczera nie chciałam ich już zobaczyć w moim życiu. Może i Anne mnie urodziła, ale nie okazywała miłości jak każda matka swemu dziecku powinna.  Popatrzyłam zdezorientowana na Mikea, który tak samo jak ja nie wiedział co zrobić.
-Mamo, co ty tutaj robisz?- powiedziałam cicho, przyglądając się dokładnie każdemu ruchowi wykonywanemu przez kobietę.
-Harry nas poinformował o twoim stanie. Chcieliśmy przyjechać wcześniej, ale nie było biletów lotniczych.
Byłam zła, ponieważ przez cały ten okres wydarzeń mieli nas dość. Tak jakby zapomnieli o nas, o naszym istnieniu, a teraz? Tak po prostu przyjeżdżają?! Do tej jakże paradoksalnej historii, brakuje jedynie zmartwionego ojca, który nagle też postanowiłby aby tu przyjechać. Moją jedyną rodziną jest Harry wraz z chłopakami. Złość z każdą chwilą wzbierała we mnie co raz to bardziej. Bałam się wypowiedzieć jakiekolwiek słowo w obawie przed niekontrolowanym  wybuchem złości.
-Jak się czujesz córciu?- mama podeszła do mnie, łapiąc za dłoń w opiekuńczym geście.
-Jak może się czuć umierającą 17-latka?- spytałam z ironią. Nie miałam ochoty na tą rozmowę. Nie wiedziałam ile im zajmie wyjście z tej sali, ale chciałam aby nastąpiło to jak najszybciej.
-Boli cię?- spytał Robin, podchodząc do łóżka.
-Chwilowo nie. Dostałam morfinę.- mruknęłam, odwracając wzrok w przeciwną stronę.
___________________________________________________________________________
Kochani w końcu jestem.
Bardzo was przepraszam za tak długą i nieprzewidzianą przerwę. Teraz jednak wracam pełną parą. Rozdziały pojawiają się co 2 tygodnie. Mam nadzieję, że chodź trochę zaciekawił was ten rozdział i pozostaniecie ze mną na dłużej :)

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 95



Po skończonych lekcjach udałam się do szatni dla dziewcząt aby się przebrać. Miałam wiele myśli na sekundę. Byłam ciekawa jak zareagują na mój widok. Czy jestem jeszcze tam w ogóle mile widziana? Co zrobię jeśli Cornelia znów będzie się przystawiać do Mikea? Nie było mnie tak długo, że nie mam pojęcia co tak naprawdę się tu działo. A co jeśli on się z nią spotykał?
-O mój Boże, Leayna!!- do szatni weszła Jessi wraz z Alex. Gdy tylko mnie zobaczyły, rzuciły się na mnie.
-Hej dziewczyny.- pisnęłam. Za nimi również się bardzo stęskniłam i nie mogłabym sobie wybaczyć gdybym dzisiaj nie zjawiła się na treningu.
-W końcu jesteś, wiesz jak cię brakowało w zespole?- powiedziała z udawaną złością Alex.
-Oj dziewczyny wybaczcie.- zaśmiałam się. Pewnego dnia zabraknie mnie już na zawsze, a wtedy kto zajmie moje miejsce? Jeżeli teraz dawali sobie radę to i potem również podołają. Nie sądzę, aby ktoś długo opłakiwał mój brak, moje odejście. Mike w końcu będzie mógł byś bez żadnych problemów z Cornelią, Rosi, Michael, Bryan oraz Steven również zapomną o mnie szybko, bo przecież w końcu nie będę uciążliwa. Harry jak i jego przyjaciele zajmą się swą karierą, a nie niańczeniem mnie. Wszystko wróci do normy, a ja? Ja będę patrzyć na nich i obdarzę ich opieką. Gdy będą potrzebować pomocy, pomogę. Gdy będą chcieli aby ktoś ich wysłuchał, wysłucham. Gdy będą czuć się samotnie, ja potowarzyszę. Zawsze tam gdzie oni.
-Leayna, jesteś tam?- Jessi pomachała mi ręką przed twarzą. Popatrzyłam na nie zdezorientowana i lekko kiwnęłam głową.
-Dobra dziewczyny, chodźmy się trochę spocić.- Alex zaklaskała w dłonie, na co przytaknęłyśmy i podążyłyśmy na pole. Ze względu, iż dni były ciepłe, trener postanowił robić treningi na świeżym powietrzu, twierdząc, że dobrze nam to zrobi. 
Niestety minusem było to, że cheerleaderki również swoje treningi miały na polu. W dodatku w pobliżu nas, oh ironio.
-Cześć skarbie. Jak się czujesz?- poczułam mocne dłonie, oplatające mnie w talli oraz te charakterystyczne perfumy. 
-Hej, dobrze.- uśmiechnęłam się i kątek oka popatrzyłam na ćwiczące dziewczyny. Chciałam znaleźć Cornelie, a gdy mi się to udało widziałam jej intensywny wzrok wpatrzony wprost na nas.
-O Leayna, nie spodziewałem się tu ciebie dzisiaj spotkać.- usłyszałam głos trenera, który wyrwał mnie z wcześniejszej czynności. Chłopak odsunął się ode mnie, dając mi tym samym możliwość podejścia do nauczyciela.
-Nie mogłam przegapić treningu w szczególności, że byłam dzisiaj na lekcjach.- zaśmiałam się radośnie.
-I to się nazywa motywacja! Niektórzy z was, powinni się od niej uczyć.- przejechał palcem po wszystkich zebranych na boisku.
Czułam się dziwnie, dopiero co wróciłam po tak długiej przerwie, a on już stara się mnie stawiać w dobrym,a wręcz w najlepszym świetle. Nie chciałam być wywyższana ponad wszystkich...
***
Dziś chciałam dać z siebie wszystko. Brakowało mi tego wysiłku fizycznego, możliwości wyżycia się oraz wspólnej gry i zabawy.
-Dziewczyny więcej poweru! Wyglądacie jak żywe zombie na boisku!- krzyczał trener, starając się "zmotywować" do lepszych zagrywek oraz podań.
Okazało się, że za 2 tygodnie mają się odbyć zawody w naszej szkole, a wiadomo skoro jesteśmy gospodarzami to dobrze by było wygrać.
-Leayna, nie śpij tylko przebij tą cholerną piłkę!- trener był mocno zdenerwowany. Szybko przebudziłam się z transu i w ostatniej chwili odbiłam ją, przerzucając na drugą stronę.
-No i tak ma być!-mężczyzna klasnął w dłonie.
***
-Będę czekał przed szkołą na ciebie.- odezwał się biegnący Mike, kierując się do szatni. Przytaknęłam ruchem głowy. Chciałam się znaleźć jak najszybciej w swoim domu, ponieważ nie czułam się dobrze, a wręcz gorzej niż źle, jednak nie chciałam tego po sobie pokazać. Kręciło mi się w głowie, słyszałam dziwny szum w uszach, a przed oczami co jakiś czas pokazywały się mroczki.
-Dobra robota Ley, mimo długiej nieobecności wcale się nie pogorszyłaś.- trener klepnął mnie po plecach, mijając mnie. Pochyliłam się lekko do przodu, starając się złapać równowagę. Gdy dotarłam do szatni, dziewczyny właśnie się zbierały.
-Ley, poczekać na ciebie?- odezwała się Alex.
-Nie, Mike na mnie czeka.- uśmiechnęłam się na tyle ile mogłam. Nie chciałam przed nimi pokazać jak bardzo źle się czułam.
-Oh mrr, okay w takim razie do jutra.- dziewczyny pomachały mi na pożegnanie po czym wyszły z resztą zespołu. Zostałam sama. Przebrałam się jak najszybciej tylko się da i poszłam w stronę wyjścia, tak aby Mike nie musiał długo na mnie czekać. Naprawdę miałam ogromny problem z chodzeniem, co chwilę potykałam się o własne nogi,a obraz przede mną zamazywał się. Pchnęłam drzwi szkoły, wychodząc na świeże powietrze.
-No w końcu Ley.- chłopak wypuścił powietrze, a ja dostrzegłam jak obok niego stoi ta suka Cornelia. Przystanęłam patrząc na nich. Złość w szybkim tempie wzbierała się we mnie.
-A...a co ty ... tu robisz?- miałam problem ze skleceniem chodź jednego słowa. Zwróciłam się w stronę tej tlenionej blondynki.
-Oh no wiesz... widziałam jak Mike sam stoi, więc postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa.- uśmiechnęła się zadziornie, kładąc obie ręce na jego ramieniu. Tak jak myślałam, jestem tylko przeszkodą między nimi... On jest ze mną z litości.
-Nie potrzebuję twojej litości Mike... - warknęłam w jego stronę, zbierając ostanie cząstki energii. Szybko ruszyłam w bieg. Słyszałam jego nawoływanie, jednak obraz przede mną zaczął się co raz to mocniej zamazywać. Poczułam słone łzy na policzku i wcale nie miałam ochoty ich ścierać. Musiałam biec, aby stracić go gdzieś podczas pogoni. Nogi zrobiły się jak z waty. Upadłam na twardy chodnik. Chwyciłam się za głowę, która rozdzierała mi czaszkę. Syknęłam z bólu, który był spowodowany mocnym uderzeniem o beton, jak również samym bólem głowy.
-Leayna?! Leayna, co się dzieje?!-  usłyszałam głos Mikea, chciałam go odepchnąć, jednak nie miałam siły. Nie miałam pojęcia co się dzieje.
-Zostaw mnie.- wyszeptałam cicho.
-Ley spokojnie, wytrzymaj.
-Boli.- zaczęłam płakać jeszcze bardziej, chwytając z całej siły za głowę.
-Dzwoń po karetkę, ale już!- usłyszałam jego krzyk.
-Przecież ona udaje.- parsknęła, prawdopodobnie był to głos Cornelii.
Nie mogłam wytrzymać, czułam, że opadam z sił z każdą sekundą. Bałam się, tak cholernie się bałam, że mimo wszystko rak zwyciężył. Przegrałam?
-Kocham... cię... Mike..- wyszeptałam tak cicho, że nie byłam pewna czy w ogóle mnie zrozumiał. Po tych słowach, nie czułam nic. Bezdenna ciemność.

~~Mike~~
 Czekałem na Ley już dobre 10 minut po tym jak dziewczyny z jej drużyny zdążyły wyjść. Zacząłem się niecierpliwić.
-Hej Mike, czekasz na mnie?- usłyszałem ten piskliwy głos Cornelii.
-Nie na ciebie. Jeszcze mnie nie porąbało.- parsknąłem.
-Przecież wiem, że dalej mnie kochasz.- mruknęła, podchodząc zbyt blisko. Zrobiłem krok w bok, nie chcąc mieć z nią jakikolwiek kontaktu. Jak mogłem coś do niej czuć? Do dziś nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić.
-Nie oszukuj się Cornelia.- powiedziałem z obojętnością, patrząc na drzwi czekając z zniecierpliwieniem na Ley. 
-Ale Mike było nam razem przecież tak dobrze, nie pamiętasz?- ponownie przybliżyła się do mnie.
-Nie, nie pamiętam.-warknąłem, a  w tym samym momencie z budynku wyszła Leayna.
-No w końcu Ley.- wypuściłem ze świstem powietrze. Jednak dziewczyna patrzyła na nas bez żadnego uczucia. Sytuacja stała się niezręczna, chciałem do niej podejść gdy ona się odezwała.
-A...a co ty ... tu robisz?- w jej głosie była wyczuwalna nienawiść wobec Cory.
-Oh no wiesz... widziałam jak Mike sam stoi, więc postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa.- dziewczyna zbliżyła się do mnie i zawiesiła się na moim ramieniu. Ley przez chwilę nad czymś się zastanawiała, po czym znów przemówiła, jednak o wiele trudniej było jej sklecić zdanie.
-Nie potrzebuję twojej litości Mike...- wypowiedziała to z taką nienawiścią, że poczułem się przez to źle. Już chciałem coś powiedzieć, jednak ona pobiegła, zostawiając naszą dwójkę samych. Zazwyczaj tak właśnie reagowała, gdy nie umiała sobie poradzić z sytuacją. Uciekała, chcąc zostać sama, jednak nie mogłem jej tym razem zostawić. Musiałem jej wszystko wyjaśnić. Ruszyłem za moją małą księżniczką. Na podziw, była dość szybka. Czułem, że i Cornelia biegnie za nami , a jej akurat najmniej potrzebowałem. To przez nią muszę wyjaśniać mojej ukochanej wszystko. Ley z każdą chwilą zwalniała co raz to bardziej aż nagle zobaczyłem jak upada na bruk. W tamtym momencie nic wokół się nie liczyło, tylko ona. Ruszyłem co sił w nogach  w jej stronę.
-Leayna?! Leayna, co się dzieje?!- uklęknąłem przy niej, nie wiedząc co zrobić i jak jej pomóc.
-Zostaw mnie.- wyszeptała cicho.
-Ley spokojnie, wytrzymaj.- wiedziałem, że to wcale nie przez to iż upadła na ziemię,a raczej za sprawą raka, który niszczył ją kawałek po kawałku.
-Boli.- zaczęła płakać jeszcze bardziej, chwytając z całej siły za głowę. Nie mogłem znieść jej cierpienia. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni chcąc trzęsącymi się dłońmi zadzwonić po karetkę, jednak okazało się, że telefon jest rozładowany. 
-Dzwoń po karetkę, ale już!- zobaczyłem jak Cornelia nam się przygląda,a w szczególności zwróciłem wzrok na fakt, że trzyma telefon w dłoni.
-Przecież ona udaje.- parsknęła, zakładając ręce na klatce piersiowej.
Wiedziałem, że za chwilę może być za późno na jakąkolwiek pomoc.
-Kocham... cię... Mike..- wyszeptała tak cicho, że z trudem ją zrozumiałem. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Ja ciebie też skarbie.- jednak jej oczy zamknęły się.
-Dzwoń po tą karetkę idiotko!- krzyczałem, nie panując nad sobą. Cornelia słysząc to szybko wybrała numer i zrobiła tak jak jej kazałem. Wziąłem moją małą kruszynkę na kolana. Ona musi żyć. Lekarz miał rację... wysiłek fizyczny jest dla niej niebezpieczny. Ale ze mnie kretyn, po co posłuchałem dziewczyny. Dlaczego jej na to pozwoliłem?! Dlaczego?! Po kolejnych 5 minutach, usłyszałem sygnał karetki.  Szybko powiedziałem, że choruje na raka, a oni nie pytając o więcej wzięli ją do karetki. W ostatniej chwili udało mi się udobruchać jednego z sanitariuszy aby pozwolił mi jechać z nimi. Przez całą drogę siedziałem cicho, trzymając ją za rękę. Oddałbym za nią życie gdybym musiał, tylko dlatego aby ona przeżyła.

***
Wzięli ją do sali, mówiąc, że trzeba czekać. Ile mam czekać?! To już 2 godzina, a oni nie wychodzą z tej cholernej sali. Zadzwoniłem oczywiście do Harrego, którego jak nie było tak nie ma do teraz...

~~Harry~~
Byłem zadowolony z myślą, że Leayna mogła się cieszyć życiem chociaż w jego namiastce. W spokoju pojechałem razem z chłopakami do studia, aby popracować nad kolejną płytą.
Jednak nic nie trwa wiecznie, a w szczególności- szczęście. Usłyszałem głos przychodzącego połączenia więc przeprosiłem resztę i wyszedłem na korytarz.
-Hej Mike, coś się stało?- spytałem jak gdyby nic.
-Harry bo... - głos chłopaka był inny, przepełniony bólem. Nagle oprzytomniałem, bojąc się na jego odpowiedź.
-Co się stało?- mruknąłem, czekając na najgorsze.
-Ley ... ona jest w szpitalu.
-Co?! Dlaczego?!
-Ona poszła na ten trening dzisiaj.- mruknął, a ja poczułem chwilową złość, jednak po chwili została ona zastąpiona obawą o moją młodszą siostrę.
-Mike, jestem w studiu ale postaram się być jak najszybciej.- mruknąłem, przecierając ręką twarz. 
-Okej.- mruknął, po czym rozłączyłem się z nim wracając do pomieszczenia gdzie znajdowali się wszyscy.
-Stary co się stało?- Niall popatrzył na mnie badawczo, a za nim poszła cała reszta.
-Leayna jest w szpitalu.- nie miałem ochoty odpowiadać, sapnąłem siadając na sofie.
W takim razie musimy tam jechać!- Louis wstał szybko, jednak producent dość sprawnie go uciszył.
-Nigdzie nie idziecie do puki nie dokończymy tego co zaczęliśmy, rozumiecie? Fani nie chcą czekać kolejnego miesiąca czytając wyjaśnień o ponownych opóźnieniach.- warknął w naszą stronę i jak gdyby nic popatrzył na ekran laptopa.
-Ale szefie, jego siostra jest chora. W każdej chwili może wydarzyć się COŚ co zmieni wszystko, a my będziemy mieli wyrzuty, że nie pożegnaliśmy się, rozumiesz?!- Zayn wstał wściekły, nie chcąc nazwać rzeczy po imieniu.
-Zmień ton wypowiadanych słów co do mnie, zrozumiano?!- tym razem to mężczyzna podniósł  na niego głos.
Miałem dość...
-Dobra chłopaki, uporajmy się z tym szybko i jedźmy do niej.- mruknąłem, nie mając na to najmniejszej  ochoty,ale praca to praca. Trudno.

__________________________________________________________________________
Hej kochani.
Chyba wam nie przypadł do gustu wcześniejszy rozdział co? :/ No nic, mówi się trudno. Dlatego, na zrehabilitowanie się mam dla was rozdział , który mam nadzieję przyciągnął was bardziej. Jak sądzicie to koniec czy może jednak Ley uda się odratować? Komentujcie, to naprawdę motywuje. Na chwilę obecną komentarzy jest tyle co NIC! Aż tak źle piszę? Nie ciekawi was, jeżeli tak to piszcie. Chciałabym wiedzieć co jest nie tak :/ Większość z was pewnie tej notki nawet nie przeczyta. Nie będę się oszukiwać, to opowiadanie to nie wypał :/ ale chcę go dociągnąć do końca ze względu, że było i jest to moje pierwsze opowiadanie jakiego się podjęłam prawie 4 lata temu? Czaicie to, że we wrześniu miną 4 lata od jego założenia? To wręcz niewiarygodne :D Mam nadzieję, że skomentujecie, z czego będzie mi bardzo miło. Do następnego !

niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 94


Wierzyłam, że jeszcze może być dobrze. Nie wiem jak to określić, ale to z pewnością była nadzieja, której tak bardzo mi brakowało przez ostatnie dni.
-Idziemy na festiwal?- przerwałam tą jakże miłą chwilę, która mogła by trwać wiecznie.
-Chcę pobyć tylko z tobą i nikim więcej. Co ty na to, żebyśmy spędzili trochę czasu sam na sam?- uśmiechnął się, łapiąc mnie za dłonie, pocierając kciukiem moje kłykcie i patrząc prosto w oczy.
-Dobrze wiesz, że wybiorę twoją opcję, ale i tak trzeba tam iść i powiedzieć im, że zmieniliśmy zdanie.- już zaczęłam go ciągnąć w stronę z której słychać było muzykę.
-Nie ma takiej potrzeby. Napiszę do nich sms, co ty na to?- chwycił mnie w pasie, ponownie przyciągając do siebie.
-Tak dobry pomysł.- zaśmiałam się na samą myśl, że od razu o tym nie pomyślałam.
-W takim razie poczekaj chwilę.- oderwał się ode mnie, po czym wyciągnął telefon i zaczął dość sprawnie klikać po ekranie komórki. Nie minęły 2 minuty, a on objął mnie jedną ręką.
-Dobra, napisałem. Teraz spokojnie możemy iść gdzie tylko chcemy.
Przytaknęłam ruchem głowy. Tak bardzo za nim tęskniłam. Też tak macie, że nie ważne co on by zrobił, to i tak wybaczycie bo za mocno kochacie? Czasem nienawidzę tych cholernych uczuć.
-A więc... gdzie idziemy mała?- popatrzył na mnie, łapiąc za dłoń.
-Chodźmy do mnie, chce się tobą nacieszyć.- mruknęłam, po części była to prawda. Jednak wszystko ma swoje drugie oblicze, a moim był fakt, że po prostu źle się czułam. Obawiałam się, więc chciałam odpocząć rozkoszując się nim.
-Na pewno wszystko okej?- popatrzył na mnie opiekuńczo.
-Tak.
-Jeżeli coś by się działo to mów. Martwię się o ciebie.
-Nie trzeba i tak za kilka miesięcy zostaną po mnie tylko wspomnienia.- mruknęłam, odwracając wzrok, nie mogąc na niego patrzeć.
-Ley, kochanie nie mów tak. Nie pozwolę na to. Będziesz żyła rozumiesz?- popatrzył na mnie, doszukując się wsparcia, którego nie byłam w stanie mu ofiarować.
-Czemu się okłamujesz? Już raz mnie zostawiłeś z tego powodu, dlaczego nie zrobisz tego po raz drugi? Nie uwierzę, że tak po prostu ci zależy.
-Zależy. Kocham Cię jak cholera i mógł bym to wykrzyczeć całemu światu. Po prostu było mi trudno z faktem, że muszę się pogodzić iż moja dziewczyna może mnie zostawić. Czułem się okropnie, ale zrozumiałem, że nie odzywając się do ciebie, wyrządzam ci tylko krzywdę. Jesteś moim wschodem, każdego dnia gdzieś rano pokazuje się słońce. Ty jesteś nim dla mnie. Pokazujesz mi, że może być lepiej, sprawiasz uśmiech na mojej twarzy. Nie mogę dopuścić, by w moim życiu zabrakło właśnie ciebie.- gdy wypowiedział te słowa, aż sama nie wiedziałam co powiedzieć. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Łzy szczęścia...
Nigdy bym nie pomyślała, że Mike będzie o mnie tak myślał. Nie mogłam powstrzymać emocji, kilka łez wypłynęło na rozgrzane policzki.Rzuciłam się mu na szyję z szczęścia, które mnie ogarnęło.
-Kocham cię.- wyszeptał mi do ucha. Na te słowa uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Ja ciebie też.
-Powiedz to.
-Kocham cię całym moim serduszkiem.- zaśmiałam się i pocałowałam go spragniona jego bliskości.

***
 Leżałam na torsie chłopaka i oglądałam film. Pierwszy raz udało mi się wyprosić Mikea aby obejrzał ze mną romansidło. Gdy była już końcówka, popłakałam się. Główny aktor zakochał się w dziewczynie, szarej myszce. Bał się jej to powiedzieć, ponieważ obawiał się, że dziewczyna go wyśmieje. Jednak gdy to zrobił okazało się, że ona czuła to samo. Niestety minęły kolejne dwa miesiące, a dziewczynę potrąca samochód którym kierował zazdrosny były chłopak dziewczyny. Niestety ona umiera na miejscu.  Zajebisty obrót spraw c'nie? Wyczujcie sarkazm.
-Ej, mała nie płacz.- chłopak pogłaskał mnie po plecach, uśmiechając się pogodnie.
Zbliżył się do mnie, a po chwili złączył nas w namiętnym pocałunku. Nasze języki walczyły o dominację. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, które nam przerwało.
Do pokoju wszedł Harry.
-,Wybaczcie, że przeszkadzam ale Ley musisz wziąć leki. - popatrzył na mnie smutno, wyciągając mały kubeczek zapełniony różnymi kolorami tabletek.
Chwyciłam je bez gadania i szybko połknęłam. Nie lubiłam ich zażywać, ponieważ po nich zawsze czułam się ospała i otumaniona.
-Grzeczna dziewczynka.- zaśmiał się Harry, mierzwiąc mi włosy. Popatrzyłam na niego gniewnie, na co on podniósł ręce w geście obronnym.
-Coś jeszcze chcesz Hazza?- popatrzyłam na niego, kiedy zaczął się wycofywać z pokoju. Jedynie pokręcił głową z uśmiechem i wyszedł, zostawiając nas samych. Ponownie położyłam głowę na torsie chłopaka. Wiedziałam, że za chwilę leki zaczną działać, a to nie jest wcale miłe uczucie.
-Księżniczko, co jutro robisz?- Mike przerwał ciszę, bawiąc się moimi włosami.
-Jadę do szpitala na badania.- mruknęłam, tak bardzo nienawidzę tam przebywać. To jest jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie miejsc,a mimo to ciągną mnie tam na siłę. Ale po co, skoro każdy dobrze wie, że wcześniej czy później i tak umrę? Nie lepiej oszczędzić mi tego stresu i pozwolić na to bym cieszyła się życiem, do puki mam na to siłę.
-Mogę jechać z tobą?
-Zanudzisz się, uwierz te badania są bardzo nużące.- mruknęłam.
-Ale ja chcę być przy tobie. Nadrobić czas kiedy mnie nie było,a ty mnie potrzebowałaś.- popatrzyłam na niego, a on złączył nasze usta w szybkim pocałunku.

***
-Ale ja chcę być jak normalna nastolatka! Chodzić do szkoły, uczyć się, spotykać ze znajomymi, wagarować, cieszyć się życiem, a nie siedzieć w domu!- byłam mocno zdenerwowana. Pomimo tego, że badania wyszły nie najgorzej, to i tak lekarz jest przeciwny temu abym chodziła do szkoły. Ja tylko chcę być chodź trochę normalna. Za chwilę choroba odbierze mi wszystko, a ja mam na to patrzeć zamknięta w czterech ścianach i czekać na finał?! O nie! Leayna Styles została nauczona, że trzeba walczyć o swoje do końca i tak zrobię dzisiejszego dnia! Wygram tą kłótnię chodź by nie wiem co!
-Leayna, dziecko drogie... zrozum, że to jest zbyt niebezpieczne. Głupie przeziębienie może spowodować katastrofalne skutki dla twojego organizmu. Staram się ciebie wyleczyć, a ty jedynie wszystko komplikujesz.- po części było mi żal doktora. Wiedziałam, że stara się jak może abym wygrała walkę z rakiem.
-Proszę pana, ja chcę żyć normalnie jak tylko się da. Nie chcę swojej choroby przesiedzieć w domu i patrzeć w lustro, każdego dnia widzieć jak tracę wszystko.- opadłam bezsilna na krzesło.
-Idźmy na kompromis, ja zgodzę się na to abyś chodziła do szkoły i starała się żyć jak normalna nastolatka, ale co kilka dni będziesz się u mnie pojawiać na kontroli, jasne?- gdy usłyszałam co właśnie zostało do mnie powiedziane, ucieszyłam się. Podbiegłam do lekarza i mocno go przytuliłam.
-Oczywiście, że tak! Dziękuję!- zaśmiałam się radośnie.
-Dawno nie widziałem twojego uśmiechu na twarzy.- również i doktor się zaśmiał.
Pożegnałam się z mężczyzną i wyszłam z gabinetu, mijając się z Harrym. On również musi zostać poinformowany o wszystkim.
- I jak?- Mike od razu wstał z krzesła w poczekalni.
-Lekarz pozwolił mi chodzić do szkoły.- uśmiechnęłam się uradowana. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę aż tak zadowolona z możliwości powrotu do szkoły.
-Na treningi też będziesz chodzić?- brunet zaczął dopytywać, również zadowolony.
-Chyba tak.- uśmiechnęłam się do niego, a on wziął moją rękę w swoją i splótł je razem.
Cieszyłam się, że i tym razem udało mi się postawić na swoim oraz odzyskałam swoją miłość. Mogłabym żyć szczęśliwie gdyby nie choroba, która zawsze musi pokrzyżować mi plany.
-Treningi są jak zawsze?- chciałam się upewnić.
-Tak, mała.
-Chodźcie dzieciaczki.- zaśmiał się Harry widząc nas obściskujących się. -Nawet ja z Vic tak publicznie nie okazujemy sobie czułości.
-Bo jesteś idiotą Styles.- mruknęłam, pokazując mu język.
-Czyżby? A czy ten idiota przypadkiem nie ma rzeszy fanek na całym świecie? Tyle kobiet chcących ze mną porozmawiać, które marzą o mnie i śnią abym został ich mężem. Ten oto idiota ma miliony dziewczyn lecących właśnie na niego.- pokazał kciukami na siebie, szczerząc się przy tym.
Parsknęłam śmiechem patrząc na jego poczynania. Przewróciłam oczami i ruszyłam w stronę wyjścia.
Pierwszy raz od dawna wierzyłam, że może być lepiej, że jest szansa na lepszy przebieg wydarzeń.
Odwieźliśmy Mike do domu, jadąc do siebie.
-Dawno nie widziałam Victorii, kiedy znów do nas przyjdzie?- popatrzyłam zaciekawiona na bruneta.
-Nie wiem, wyjeżdża w trasę.- posmutniał. Mogłam nie zaczynać tematu...
-Nic nie szkodzi, przecież wy też wiele razy wyjeżdżaliście i Vic czekała na ciebie.- uśmiechnęłam się do chłopaka, chodź i tak wiedziałam, że nie zauważył tego. Za bardzo był skupiony na drodze przed nami.
-Może i tak, nie wiem. Ostatnio nie mamy czasu na spotkania, ciągle się mijamy. Nie wiem czy taki związek na dłuższą metę będzie miał sens.- wypuścił powietrze ze świstem. Zmarszczyłam brwi. Czy on właśnie powiedział mi, że chce zerwać z Vic? On chyba sobie żartuje ze mnie, prawda?!
-Popełnisz największy błąd, jeżeli to zrobisz. Wiesz o tym?- popatrzyłam na brata wyczekująco.
-Ley, to moja sprawa, nie masz nic do gadania rozumiesz?- warknął.
On naprawdę jest zmiennym człowiekiem. W jednej chwili z miłego chłopaka, umie zmienić się w złego bad boya.
-No ale Harry, kochasz ją?- mruknęłam. Chciałam konkretnych wyjaśnień i argumentów.
-Leayna proszę cię, przymknij twarzyczkę.- mruknął. Byłam na niego zła. Co się z nim dzieje? To nie jest mój starszy brat, którego pamiętam. Teraz to Harry Styles, arogancki, z zmniejszoną ilością uczuć. Po jego słowach nie miałam zamiaru się już do niego odzywać. Gdy tylko zaparkowaliśmy pod domem, szybko do niego weszłam. Musiałam się przygotować do szkoły. Spakowałam książki do torby i przygotowałam ubrania na jutro. Wzięłam szybki prysznic. Dzień w szpitalu był naprawdę długi. Przez głupie badania, które pochłonęły sporo czasu, niestety z reszty dnia nie zostało mi zbyt wiele. Położyłam się wygodnie w swoim łóżku i wtem usłyszałam dźwięk przychodzącego smsa.

Mike: Dobranoc skarbie xx

Ley: Dobranoc xx

Mike: Będziesz jutro na treningu?

Ley: A czemu pytasz?

Mike: Bo nie wiem czy się śpieszyć, czy może jednak nie ma potrzeby xx

Ley: Będę, tylko muszę wymyślić dobre kłamstwo dla Harrego :)

Mike: Skarbie, nie chcę żeby coś ci się stało. Może lepiej posłuchaj Harrego i lekarza.

Ley: Znów zaczynasz? Rozmawialiśmy już o tym, idę i koniec tematu.

Mike: No dobrze... w takim razie do zobaczenia jutro księżniczko Xx

Ley: Pa kocie xx

Mimowolnie uśmiechnęłam się do wyświetlacza. Cieszę się, że każdy się o mnie martwi ale gdybym nie była chora czy nadal by mi wszystkiego zabraniali? Tak, tak to inna sytuacja. Gówno prawda! Nic się u mnie nie zmieniło! Nic! Chcę czasami zapomnieć o tym, że jestem chora i za chwile może mnie tu nie być, a oni co? Oni sprawiają, że o niczym innym nie myślę jak o raku, który niszczy moje życie i moje ciało.
Byłam zmęczona, tak między nami te badania męczą i to bardzo. Dlatego też kilka minut później zapadłam w sen.

Obudziłam się rano, rześka i wypoczęta. Słońce przebijało się przez nie zasłonięte okna. Czułam, że dzisiejszy dzień może być naprawdę udany. Z uśmiechem na twarzy podążyłam do łazienki, po drodze zabierając przygotowane wczoraj ubrania. Zrobiłam poranną toaletę i po około 40 minutach byłam gotowa aby pokazać się publicznie. Zbiegłam zadowolona do kuchni, gdzie przy blacie krzątał się Hazza gotując.
-Hej.- mruknęłam, przypominając sobie wczorajszą rozmowę w aucie.
-Hej mała.- uśmiechnął się, odwracając w moją stronę.-Nie obrażaj się na mnie.- podszedł do stołu, kładąc na nim talerz z naleśnikami.
-Masz, jedz.- uśmiechnął się, na co usiadłam na krześle i cicho podziękowałam.
Gdy udało mi się zjeść daną mi porcję, Hazza podał mi kilka tabletek, różnego koloru. Skrzywiłam się na ich widok. Od dziecka miałam problemy z połykaniem. Sama nie wiem, ale dwa dni temu wieczorem połknęłam wszystkie bez zbytnich namawiań.
-Muszę?- zrobiłam oczka jak kot ze Shreka.
-Mała, nie wkurzaj mnie już z samego rana. Dobrze wiesz jaka jest odpowiedź.
-Dobra.- fuknęłam i wzięłam tabletki do buzi, zapijając wodą.
-No i co? Aż takie to było straszne?- zaśmiał się opierając o blat kuchenny, zakładając przy tym ręce na klatkę piersiową.
-Owszem było, a jak bym się udusiła?- popatrzyłam na niego poważnym wyrazem twarzy.
-Nie rozśmieszaj mnie mała. Jakoś dalej żyjesz.- wskazał na mnie ręką. Ja jednak machnęłam na niego lekceważąco, tym samym dając mu do zrozumienia że zakończyłam z nim tą bezcelową dyskusję. Pobiegłam na górę po torbę i telefon, po czym zbiegłam na parter, kierując się w stronę wyjścia.
-Wychodzę!- krzyknęłam na tyle głośno, by Hazza był w stanie mnie usłyszeć. Szybko zamknęłam drzwi, aby nie usłyszeć pytania o której wrócę.
Droga do szkoły nie zajęła mi wiele, także po około 15 minutach znalazłam się pod budynkiem.
Wzrok wielu spoczął na mojej osobie. Widziałam jak ludzie szeptają coś między sobą, raz po raz wskazując na mnie. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Czy miałam coś na twarzy? A może włosy mi gdzieś odstają?  Weszłam do budynku od razu wpadając na grupkę przyjaciół.
-Leayna, miło cię widzieć.- zapiszczała Rosi.
-Hej wam.- uśmiechnęłam się.
-Może zdradzisz nam gdzie to zniknęliście z Mikem przedwczoraj co?- Michael poruszał śmiesznie brwiami.
-Poszliśmy do mnie.- powiedziałam najnormalniej w świecie.
-Uuu i co tam robiliście?- Michael dociekał, przez cały czas poruszając dwuznacznie brwiami.
-Nie, Mic nie robiliśmy  TEGO.- zaśmiałam się, szturchając go lekko ręką w ramię.
-Oh no trudno, innym razem złotko ci się uda.- zaśmiał się Steven. Przewróciłam oczami na ich słowa.

Lekcje minęły naprawdę nudno i jak na mój gust zbyt wolno. Nie wiem po co wyraziłam tak ogromną chęć dalszej edukacji. Gdy marnowałam swój cenny czas na lekcjach, w tym samym czasie mogłam siedzieć w łóżku i oglądać filmy lub najnormalniej w świecie pospać. Ale oczywiście nie, bo moja logika postanowiła wybrać inaczej! Oh ironio, dlaczego. Gdy przyszedł czas na długą przerwę, każdy zaczął się kierować w stronę stołówki co i ja również zrobiłam. Nie widziałam się dzisiaj z Mikem ani razu na przerwach między lekcjami. Ale nie przejmowałam się zbytnio tym faktem, postanowiłam to zignorować i cieszyć się grupką przyjaciół, która nie opuszczała mnie ani na krok.
Gdy czekałam w kolejce aby móc wziąć porcję jedzenia,poczułam jak ktoś lekko chwycił mnie za nadgarstek. To był Peter. Popatrzyłam na niego pytająco.
-Mike kazał cię zawołać.
-Zaraz przyjdę, nie wzięłam jeszcze jedzenia.- wskazałam na ciągnącą się przede mną kolejkę.
-Ale Wide wziął ci już lunch.- zaśmiał się, chodź było to bardziej w przyjaznym geście niż wyśmiania mnie. Popatrzyłam w stronę stolika liderów gdzie siedział Mike i machał do mnie, wskazując na tackę i wolne miejsce. Wzruszyłam ramionami i razem z przyjacielem mojego chłopaka podeszliśmy do stolika. Każdy rozmawiał o czymś zawzięcie. Ten stolik był jednym z najdłuższych, dlatego też przyjaciele Mike jak i moi byli w stanie zjeść razem posiłek.
-Jesteś kochany.- szepnęłam do bruneta, wskazując na tackę z pełnym talerzem.
-Wiem kochanie.- uśmiechnął się i pocałował mnie. Objął mnie ramieniem, tym samym pokazując każdemu, że należę tylko do niego. Nie powiem, ale spodobało mi się to.

__________________________________________________________________________
Hej kochani.
Na wstępie was przepraszam, za moją nieobecność, ale chyba sami rozumiecie, że są wakacje i nie ma zbytnio czasu na siedzenie w domu gdy za oknem świeci słońce. Dodatkowo martwiłam się, czy przyjmą mnie do liceum itd. Ale już jestem. Postaram się poświęcić czas na kolejny rozdział, ponieważ mam już na niego plan. Dzisiejszy jest bardziej formalnie, rozmowy, przemyślenia i takie w sumie nudnawe sprawy. Jednak od następnego rozdziału polecimy z akcją, ponieważ już kończymy opowiadanie. Już zaledwie kilka rozdziałów i koniec opowiadania! Chciałabym również to opowiadanie przenieść na Wattpada, ponieważ tam jest sporo osób, które może by przeczytały. Dodatkowo lekko zmodyfikuje rozdziały, skoryguję błędy itp. :) piszcie czy fajny pomysł oraz czy podobał się wam rozdział.
Ps. Udanych wakacji!!!


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 93


Minęły kolejne 3 dni po których zostałam wypisana ze szpitala. Miałam jedynie przyjeżdżać co jakiś czas na kontrolę. Podobno chwilowo wystarczy chemioterapii. Oczywiście byłam zadowolona z możliwości powrotu do domu. Zatęskniłam za swoim miękkim łóżkiem, nieładem w pokoju i ciągłym hałasem roznoszącym się po domu . Chciałam się zobaczyć ze znajomymi , a z Mikem w szczególności. Obawiam się, że  moje przypuszczenia co do chłopaka jednak się sprawdzają. ,,Nigdy cię nie zostawię. Jak mogłaś tak pomyśleć?” Te słowa dzisiejszego dnia odbijały się echem w mojej głowie. Kłamał! Tak cholernie mam żal do siebie, że jak głupia mu wybaczyłam! A jednak zachował się jak tchórz. Zostawił mnie bez żadnego pożegnania . Próby nawiązania z nim kontaktu nie miały najmniejszego sensu. Wiele nieodebranych przez niego połączeń, nieodczytanych wiadomości i nagrań na sekretarce których pewnie nie odsłuchał. Samotna łza spłynęła po rozgrzanym Poliku. Tak bardzo chciałabym o nim zapomnieć, a jednak…. Nie mogę. To zbyt trudne.
-Wysiadasz czy wolisz przesiedzieć ten piękny dzień w moim samochodzie?- z zamyśleń wyrwał mnie głos Harrego, który otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść z auta. Jedynie prychnęłam na jego głupie teksty i bez słowa przeszłam obok niego.
-Leayna!- usłyszałam głos chłopaków z salonu a po chwili stali naprzeciw mnie w wejściu. Ledwo drzwi otworzyłam,  a oni uśmiechnięci od ucha do ucha chcą mnie witać.
-Nie udawajcie, że się za mną stęskniliście bo jeszcze uwierzę.- zaśmiałam się, dźgając Nialla w brzuch.
-Oczywiście, że się stęskniłem.- Louis podszedł do mnie z miną zbitego pieska i nagle przytulił mnie do siebie okręcając wokół własnej osi.
-Wypuść mnie wariacie.- zaśmiałam się.
Tego mi brakowało! Tego szczęścia i radości, tej atmosfery którą zawsze miałam na porządku dziennym w swoim domu.
-Dobra, nie stójmy tak w wejściu, chodźmy do salonu.- odezwał się Zayn, który jako jedyny pomyślał w tej sytuacji.
-Obejrzymy jakiś film?- zaproponował Louis, na co reszta zgodziła się razem z nim.
-Poczekajcie, przecież w szpitalu dają naprawdę niedobre jedzenie, więc Lay z pewnością zje coś normalnego, prawda?- odezwał się Niall, który jak zwykle martwi się o sprawy żywieniowe.
-Nie jestem głodna, ani nie chcę oglądać filmu. Chcę iść spotkać się z przyjaciółmi.
-Wiemy, ale nie było cię w domu tak długo…-odezwał się zrezygnowany Harry. Odwróciłam się na chwilę wypuszczając tym samym powietrze z płuc. Wiem, że robię tym przykrość nie sobie ale swojemu bratu, który przez cały ten czas martwi się o mnie.
-Oh dobra… niech będzie ten film.- mruknęłam rozsiadając się wygodnie na kanapie.
***
Obejrzeliśmy Teda 2 ale praktycznie nic z niego nie byłam w stanie zrozumieć, ponieważ chłopaki cały czas coś komentowali przez co po całym pomieszczeniu roznosił się głośny gwar.
Napisałam do Rosi co robi i nie musiałam czekać długo, bo po zaledwie 2minutach mi odpisała. Chciała żebym spotkała się z nimi w parku, ponieważ ona chce iść na festiwal kolorów.
Żadne z moich przyjaciół nie jest świadome mojej choroby. Owszem, powiem im ale nie teraz. Dopuki wszystko wygląda normalnie, nie potrzebne jest to aby się o mnie martwili. Chcę, żeby jak najdłużej normalność pozostała w moim życiu. Gdy mi się pogorszy…. Wtedy im powiem.
-Dobra, to teraz chcę mieć chwilę tylko dla siebie.- wstałam z kanapy, prostując ręce przy okazji uśmiechając się.
-No dobrze, idziesz się spotkać prawda?- spytał Hazza, na co przytaknęłam ruchem głowy.
-Harry, mam nadzieję, że nic im nie powiedziałeś prawda?-lekko się zaniepokoiłam.  Nie chciałam by wiedzieli, jeszcze nie teraz. Może mówienie Mikeowi o chorobie tak wcześnie to też był zły pomysł?
-Spokojnie, powiedziałem, że masz ospę w co uwierzyli.- uśmiechnął się pokrzepiająco.
-Za ile będziesz?- szedł za mną aż do drzwi wyjściowych.
-Nie wiem. Spokojnie dam sobie radę.- uśmiechnęłam się i jak gdyby nic wyszłam bez pożegnania.
Szłam nie całe 15 minut gdy znalazłam Rosi i Michaela, Stevena oraz Josha. Gdy tylko mnie zobaczyli ruszyli biegiem w moją stronę.
-Leayna!- krzyknęła uradowana Rosi.
-Hej wam.- przywitałam się z uśmiechem. Gdy przez cały czas przebywasz między tymi osobami, przywiązujesz się do nich i tak było i tym razem.
-Jak się czujesz?- spytał Steven.
-Już dobrze.- rozpromieniłam się.
-No to co idziemy na ten plac?- odezwałam się zniecierpliwiona stojąc w jednym miejscu.
-Poczekajmy jeszcze, bo nie ma Mikea a mówił że przyjdzie.
-To on też miał być?- mruknęłam zdziwiona. Chciałam się z nim spotkać, owszem ale nie tutaj przy innych. Zostawił mnie mimo, że obiecał być przy mnie.  Brakowało mi go, jego dotyku, słów, to jak na mnie patrzył i tego jak dobrze mnie rozumiał. Teraz jednak stał się dla mnie osobą przed którą zbudowałam ogromny mór. Nie po to wylewałam tyle łez i krzyczałam na siebie samą za każdym razem gdy o nim myślałam, by teraz na nowo poczuć TO uczucie.
-Wybaczcie za spóźnienie. –za plecami usłyszałam zdyszany głos Mikea.
-No w końcu. Przez ciebie się spóźnię.- mruknęła z udawaną złością Rosi. Każdy przywitał się z nim po przyjacielsku, tylko ja szłam po cichu. Chciałam zrezygnować, powiedzieć że źle się czuję i wrócić do domu, by tylko być jak najdalej niego.
-Ley czemu nic się nie odzywasz?- zagadał Stev.
-Bo nie mam nic do powiedzenia. Jestem nudną osobą.- mruknęłam smutna.
-Ej wiecie co zachciało mi się pić.Wy idźcie, a ja tylko kupię sobie jakiś napój i wracam do was.
-Naprawdę teraz Steven?!- mruknęła zła Rosi. Naprawdę chciała zobaczyć ten festiwal kolorów.
-Tak, Leayna idziesz ze mną?- popatrzył na mnie porozumiewawczo, na co przytaknęłam.
-Jak chcecie, żebyście potem nie żałowali. Dobra my idziemy, do potem.- przyjaciółka pomachała nam na odchodne.
Razem z chłopakiem zaczęliśmy iść  w stronę sklepu.
-Czy na pewno wszystko dobrze? – zagadał.
-Tak, a co miało być nie tak?
-Przecież widzę, po co udajesz?
-Steven, nie chcę o tym gadać.- mruknęłam odwracając wzrok.
-Przecież wiem, że chcesz się wygadać a ja zawsze starałem się ci pomóc rozwiązać nawet te najgłupsze sprawy.
-Niby tak, ale sama nie wiem czy chce o tym mówić.
On jedynie popatrzył na mnie pobłażliwie.
-Okay… dlaczego zaprosiliście Mikea?
-Przecież jest twoim chłopakiem…- popatrzył na mnie jak by to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- A widziałeś, żeby się ze mną chociaż przywitał?- pokręcił jedynie głową.
-No właśnie. Gdy dowiedział się o raku obiecał, że mnie nie zostawi i będzie przy mnie nawet w tych najtrudniejszych chwilach, a już kolejnego dnia go nie zobaczyłam. Przez 3 tygodnie nie odwiedził mnie już ani razu. Tęskniłam za nim, a on nawet nie raczył oddzwonić lub odpisać na chociaż jeden sms.
-Zaraz zaraz, jakim raku? Leayna jesteś chora? O co chodzi?- Stev popatrzył na mnie niespokojnie.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Tak jakoś wyszło… Byłam smutna, nie zwracałam uwagi na to co mówię, po prostu chciałam się wygadać.
-Ej mała, odpowiedz mi…- chwycił mnie za ramiona patrząc prosto w oczy starając się doszukać odpowiedzi.
-Tak, mam raka, tylko…- nie dał mi dokończyć.
-Nie wierzę. Leayna tak mi przykro…- ściszył głos.
-Niepotrzebnie. Słuchaj, to co się dowiedziałeś ma pozostać tylko między nami. Proszę, nie mów reszcie, nie chcę żeby się nade mną użalali jasne? Chce żeby wszystko pozostało jak dawniej, a przynajmniej to co może pozostać…
-Oczywiście, ale …
-Proszę, nie rozmawiajmy o tym. Jeszcze nie do końca potrafię to zaakceptować, ale jest mi łatwiej gdy nikt o tym nie mówi i żyje jak bym nie była chora.
-Dobrze. Skoro tego chcesz, tak zrobię.- wyszeptał, po czym mnie przytulił.
Objęłam go mocno nie chcąc by mnie wypuścił z objęć.
Nagle poczułam lekki uścisk na ramieniu, który odsuwał mnie od przyjaciela. Popatrzyłam za siebie zdezorientowana. Sprawcą tego dotyku był Mike.
-Czego chcesz?- mruknęłam, wpatrując się w swoje buty.
-Porozmawiać.-podszedł najbliżej jak tylko mógł. Nasze klatki piersiowe stykały się ze sobą, a oddechy mieszały. Czułam jego cudne perfumy, które tak bardzo lubiłam u niego.
-Odsuń się, proszę.- szepnęłam, nie mogąc z Siebie nic wydusić. Posłuchał mnie.
-Wiecie co, to ja was zostawię samych. – Steven ewidentnie się speszył i nie czekając na naszą odpowiedź zaczął iść w stronę parku gdzie słychać było muzykę.
-Dlaczego? Masz kogoś?- mówiłam tak cicho, że nie byłam pewna czy w ogóle  to usłyszał.
-Mam…- powiedział to bez każdego zawahania . Popatrzyłam na niego, a między powiekami zaczęły się mi zbierać słone łzy. Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Ciebie.- dopowiedział, a ja zaczęłam kręcić głową nie zgadzając się z nim. Znam jego sztuczki. Stara się mnie udobruchać słodziutkimi słówkami które tak bardzo na mnie działają.
-Skończ…
-Ale kochanie…
-Przestań! Dlaczego nie napisałeś, oddzwoniłeś lub osobiście mnie nie odwiedziłeś?- po policzku zaczęły spływać łzy, których nie umiałam zatrzymać.
-Musiałem to przemyśleć.
-Co ty chciałeś przemyśleć?! Zostawiłeś mnie w najtrudniejszych chwilach, kiedy potrzebowałam cię najbardziej, ciebie znów nie było. Kolejny raz mi to robisz…. Zawsze cię nie ma kiedy najbardziej jesteś potrzebny. Jeżeli nie chcesz dziewczyny, która umrze za kilka miesięcy , to powiedz mi tu i teraz, że z nami koniec! Nie zniosę kolejnych dni w tej niepewności.- załkałam, chowając twarz w dłoniach.
-Leayna, to nie tak… Kocham cię mocno, tylko gdy powiedziałaś mi o raku, nie sądziłem a raczej nie chciałem uwierzyć, że to prawda. Przepraszam, potrzebowałem czasu, aby to wszystko zrozumieć i oswoić się z nową sytuacją. Proszę, nie płacz z mojego powodu. Nie chcę, żebym był problem twoich łez.- przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło. Nie protestowałam, nie miałam siły na to.
-Nie jestem w stanie ci uwierzyć.- odepchnęłam się od jego umięśnionego torsu.
-Dlaczego?
-Pytasz jak by to nie było logiczne. Zraniłeś mnie. Myślisz, że będę głupia jak reszta twoich lasek i od tak ci przebaczę, a nawet sama rzucę ci się w ramiona? Chyba sobie żartujesz ?!- nagle poczułam przypływ emocji.
-Tak, masz rację. Przepraszam mała.
-Co mi z twoich przeprosin?- w jednej chwili czułam kilka emocji na raz.
Nic nie odpowiedział. Przysunął mnie delikatnie ale stanowczo do siebie i wpił się w moje usta. Brakowało mi jego dotyku, ale nie umiałam do końca wybaczyć tego jak bardzo mnie zranił.
-Brakowało mi tego…- gdy odsunęliśmy się od siebie z powodu braku tlenu, uśmiechnął się do mnie i objął. W jego uścisku czułam się bezpiecznie. W jednej chwili wszystkie negatywne emocje jakie darzyłam tego chłopaka wyparowały, zastępując je miłością, tęsknotą i szczęściem.

-Tęskniłam.- wyszeptałam.

_____________________________________________________________________
Hej kochani!
W końcu ktoś daje znak życia w postaci komentarzy. Nie podoba mi się ten rozdział aż tak bardzo jak inne, ale nie wiem co zmienić by był ciekawszy... Mam nadzieję, że przynajmniej wam się spodoba i tym razem też pozostawicie komentarz. Uwierzcie, to miłe gdy podrozdziałem widzisz więcej niż 1 opinię. Mam nadzieję, że i tym razem mnie nie zawiedziecie. Nie sądziłam, że uda mi się jeszcze dziś dodać rozdział. Za nie cały tydzień zaczynają się wakacje  nie będę mieć wiele czasu na pisanie rozdziałów. Chyba sami rozumiecie dlaczego :) ale poinformuje was kiedy będą dodawane nowe notki itp. 
Ps. Był ktoś 18.06.2016r. na festiwalu kolorów w Katowicach? :)q

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 92 cz.II

Tej nocy nie mogłem zmrużyć oka nawet na 30 minut. Dręczyły mnie myśli, które nie dawały mi zasnąć. Bałem się, że mogę stracić najważniejszą osobę w moim życiu.
-Stary, coś się stało? Nie wyglądasz za dobrze.- do kuchni wszedł Niall, a zanim reszta.
-Tak, stało się... Nie wiem jak to powiedzieć.- mruknąłem, patrząc na każdego z nich po kolei.
-Chyba kogoś nie zabiłeś.- zażartował Zayn i usiadł obok mnie przy stole. –Co się stało Harry?
-Leayna … ona.. ona…  ma raka.- na samą myśl traciłem wiarę, że kiedykolwiek w naszym życiu zapanuje spokój.
-Co?! Żartujesz sobie Styles, prawda?- Liam patrzył na mnie wyczekując aż wstanę i zacznę się śmiać, mówiąc, że to tylko głupi żart. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
-Niestety, nie.- mruknąłem.
-Co teraz?- odezwał się Louis, który z wrażenia aż usiadł.
-Nie wiem. Boję się, jak zareaguje Ley na tą wiadomość.- mój głos się załamał.
-Będzie dobrze.- Zayn poklepał mnie po ramieniu.
Zaprzeczyłem ruchem głowy. Bałem się o przyszłość Leayny. Przecież jest taka młoda, ma dopiero 17 lat, a cały świat stoi przed nią otworem.
~~Leayna~~
Czułam się dobrze, a słońce przebijające się przez okno dodawało mi energii. Byłam zła, że muszę tu siedzieć. Z samego rana usłyszałam pukanie w drzwi, po czym lekko się uchyliły i zobaczyłam w nich lekarza.
-Dzień dobry Leayno.- uśmiechnął się promiennie, po czym usiadł na krzesełku obok mojego łóżka.
-Dobry. Kiedy będę mogła wyjść stąd? Czuję się bardzo dobrze.- odwzajemniłam uśmiech.
-Niestety nie prędko.
-Czy coś się stało?- zmarszczyłam czoło, patrząc na niego wyczekująco.
-Przychodzę do ciebie z dwiema wiadomościami. Jedna jest dobra, a druga zła.
-W takim razie … niech pan zacznie od tej złej.- mruknęłam, bojąc się, co mogłabym usłyszeć.
-Leayna, posłuchaj. To co zaraz usłyszysz wcale nie jest wyrokiem. Masz szanse na wyleczenie i to spore..
-Niech pan w końcu powie co mi jest.
-Masz raka.- po tych słowach nie wiedziałam co zrobić. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Oczy zalały mi się łzami.
-Leayna, wykryliśmy go dość wcześnie. Masz szanse wyleczenia…- przerwałam.
-Co teraz ze mną będzie?- po policzku spłynęła mi jedna, samotna łza.
-Zaczniemy jak najszybciej leczenie. Twój brat już wyraził zgodę.
-Czyli kiedy?
-Od jutra. Dziś dostaniesz już leki, a jutro spróbujemy chemioterapii.
-Wszystko jedno.- mruknęłam, odwracając się w stronę wielkiego okna.
-Leayna, naprawdę masz szanse.
-Chcę pobyć sama.- wyszeptałam, zanosząc się płaczem.
Lekarz posłuchał mnie i wyszedł z Sali. Po tym zaczęłam płakać jak dziecko, bez opamiętania.
Nie wiem ile czasu minęło, ale zakładam że dość dużo. Nie sądziłam, że kiedykolwiek stanę przed takim wyzwaniem. Dlaczego ja muszę tak mocno cierpieć?  Jeden ma szczęśliwe, pozbawione problemów życie, a drugi wręcz obładowany jest nimi.
-Mała, co się stało?- usłyszałam za sobą ochrypnięty głos Mikea. Szybko otarłam łzy z oczu i policzków. Odwróciłam się do niego przodem.
-Nic.- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Myślisz, że uwierzę?
-Zostawisz mnie, jak się dowiesz…- odwróciłam od niego wzrok, patrząc na swoje palce.
-Nigdy kochanie.- poczułam jego ciepłą dłoń na swym policzku.
-Mam raka.- powiedział beznamiętnie.
-Oh mała…- po tych słowach przytulił mnie do siebie. Znów zaczęłam płakać, a on głaskał mnie po plecach. Wiedział, że jakiekolwiek słowa są zbędne.
-Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że cię zostawię?- wyszeptał do mojego ucha.
-Kto chciałby mieć chorą, umierającą dziewczynę?- na te słowa przytulił mnie mocniej, jeżeli było to w ogóle możliwe.
-Przestań. Nigdy cię nie zostawię. Jesteś dla mnie najważniejsza.- pocałował mnie w czubek głowy, na co mimowolnie uśmiechnęłam się do niego.
***
Minął tydzień, po którym nie mam ochoty ani siły na nic. Po tej cholernej chemioterapii czuję się okropnie. Tak jakbym straciła jakiekolwiek uczucia. Codziennie odwiedzając mnie chłopaki, a nawet ich dziewczyny. To miłe z ich strony, tylko ja czekam aż w drzwiach pojawi się Mike, który po tym jak dowiedział się, nie odwiedził mnie ani razu. Lekarz powiedział mi, że jutro będę mogła wrócić do domu, jednak nie ma mowy o szkole. Ponoć to zbyt niebezpieczne.
-Jak się czujesz mała?- do Sali wszedł Harry. Uśmiechnęłam się na jego widok, ponieważ wiem, że nie ważne co by się stało on zawsze będzie obok mnie.
-Bywało lepiej, ale nie mogę narzekać.- uśmiechnęłam się.
-To dobrze księżniczko. Jestem z ciebie naprawdę dumny. Musisz być silna, jeśli nie dla siebie to dla mnie. Świat bez ciebie nie będzie miał dla mnie żadnego sensu.
-Pamiętam Hazza, mówisz mi to codziennie. Trudno zapomnieć.- uśmiechnęłam się, obejmując go gdy usiadł obok mnie na łóżku.
-Wyzdrowiejesz, wieżę w to.- mruknął, jak by sam do siebie.
-Nie zostawię cię.- popatrzyłam mu w oczy, w których widziałam ból i smutek. To wszystko przeze mnie. Miałam nie sprawiać mu przykrości, miałam być jego radością i dumą. Znów stałam się ciężarem, balastem którego nie można się pozbyć. Jego wzrok wyraża bezradność. Czuję się z tą świadomością bardzo źle, jednak obiecałam mu żyć. Być jego promieniem, który podnosi go  w trudnych chwilach. Dotrzymam obietnicy i pewnego dnia przytulę go jak jeszcze nigdy dotąd, mówiąc ,,Udało się.” . Nikt nie mówił, że będzie łatwo ale, że będzie warto.
-Zostałaś mi tylko ty… To ty podnosisz mnie na duchy i powodujesz, że potrafię doszukać się sensu swego istnienie. Ty i Victoria jesteście jedynymi osobami na których zależy mi tak bardzo.
-Właśnie, gdzie jest Victoria?- oderwałam się od loczka, patrząc na niego pytająco.
-Przychodzi tu codziennie razem ze mną, ale nie ma odwagi aby tu wejść ze względu iż wie, że jej nie lubisz. Obawia się, że mogłabyś się podenerwować, a wtedy twój stan zdrowia mógłby się pogorszyć.
-Czemu nic mi nie mówiłeś? Zawołaj ją tu.- zdziwiło mnie to. Czułam się źle, że ktoś stara się być dla mnie miły, a ja tego nie doceniam.
Po chwili drzwi lekko się uchyliły, a w nich dostrzegłam Vici uśmiechniętą.
-Hej.- powiedziała, niepewnie wchodząc do środka.
-Cześć.
-Jak się czujesz? –usiadła na miejscu które przed chwilą było zajęte przez Harrego.
-Jak może się czuć dziewczyna z rakiem? Raczej nie świetnie.- prychnęłam. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Byłam chyba po prostu na siebie zła, że akurat mnie to wszystko spotyka.
-Tak, racja. Wybacz za pytanie.- mruknęła zmieszana.
-Wiesz co jest najgorsze? Że jutra może już dla mnie nie być.
-Nie mów tak, przecież lekarze rokują dobrze.
-Ważne, co ja czuję. Teraz może i jest dobrze, ale za kilka dni zacznie się męczarnia. Dla Harrego będę jedynie zbędnym balastem.- po policzku spłynęła niechciana łza, która pokazywała moją słabość.
-No ej, nie tylko ty walczysz. Jesteśmy razem z tobą w jednej drużynie.- uśmiechnęła się pokrzepiająco. Mimo tak Błahych słów, podniosły mnie one na duchu.
***
Minął kolejny tydzień, a z nim 3 chemioterapie po których jedynie spałam. Nie miałam ochoty na nic. Byłam zła na lekarzy za to, że skłamali. Miałam już dawno wyjść, a mimo to dalej tu jestem. Czuję się jeszcze gorzej. Czy aby na pewno to mi pomorze ?
-Gdzie jest Mike?- po policzkach lały mi się łzy. Nie widziałam go od 2 tygodni, a ja go potrzebuję. Gdy obudziłam się po kolejnych badaniach nie mogłam wytrzymać z bólu jak i bezradności, że tracę osobę na której tak bardzo mi zależało. Lekarz gdy tylko zobaczył w jakim stanie jestem, zadzwonił po brata. Niestety przyjechał dopiero  po 3 godzinach ze względu na sprawy związane z wydaniem nowej płyty.
-Nie mogę się do niego dodzwonić, mała nie płacz.- Harry był bezradny, jednak ja tak bardzo chciałam go zobaczyć.
-Czemu nie przychodzi?!- nie wiedziałam co ze sobą zrobić, było mi tak przykro z tego powodu.
-Nie wiem aniołku. Proszę, nie płacz. Szkoda łez na niego mała. Gdy widzę twoje łzy czuję jak by nie widzialny nóż wbijał się w moje serce.
Popatrzyłam na niego pytająco, na co on zbliżył się w moją stronę i przetarł mokre policzki.

-Będę dzwonił aż do skutku. Zaciągnę go nawet jeśli będę musiał użyć siły. Zobaczysz go.- uśmiechnął się, a ja mocno przytuliłam się do jego rozgrzanego torsu.

________________________________________________________________________
Hej
Pisałam posta wcześniej co sądzę o tym wszystkim. Mam nadzieję, że chociaż część z was postanowiła przeczytać. Tym razem pozostawiam wam kolejny rozdział do waszej oceny. Niech przynajmniej kilka komentarzy pojawi się pod tym rozdziałem. To tak nie wiele, ale dla mnie mega motywacja do pisania i przede wszystkim ciekawszych rozdziałów. Więc nie czekaj tylko zacznij pisać opinię itp. Wierzę, że dacie radę! :D