piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 95



Po skończonych lekcjach udałam się do szatni dla dziewcząt aby się przebrać. Miałam wiele myśli na sekundę. Byłam ciekawa jak zareagują na mój widok. Czy jestem jeszcze tam w ogóle mile widziana? Co zrobię jeśli Cornelia znów będzie się przystawiać do Mikea? Nie było mnie tak długo, że nie mam pojęcia co tak naprawdę się tu działo. A co jeśli on się z nią spotykał?
-O mój Boże, Leayna!!- do szatni weszła Jessi wraz z Alex. Gdy tylko mnie zobaczyły, rzuciły się na mnie.
-Hej dziewczyny.- pisnęłam. Za nimi również się bardzo stęskniłam i nie mogłabym sobie wybaczyć gdybym dzisiaj nie zjawiła się na treningu.
-W końcu jesteś, wiesz jak cię brakowało w zespole?- powiedziała z udawaną złością Alex.
-Oj dziewczyny wybaczcie.- zaśmiałam się. Pewnego dnia zabraknie mnie już na zawsze, a wtedy kto zajmie moje miejsce? Jeżeli teraz dawali sobie radę to i potem również podołają. Nie sądzę, aby ktoś długo opłakiwał mój brak, moje odejście. Mike w końcu będzie mógł byś bez żadnych problemów z Cornelią, Rosi, Michael, Bryan oraz Steven również zapomną o mnie szybko, bo przecież w końcu nie będę uciążliwa. Harry jak i jego przyjaciele zajmą się swą karierą, a nie niańczeniem mnie. Wszystko wróci do normy, a ja? Ja będę patrzyć na nich i obdarzę ich opieką. Gdy będą potrzebować pomocy, pomogę. Gdy będą chcieli aby ktoś ich wysłuchał, wysłucham. Gdy będą czuć się samotnie, ja potowarzyszę. Zawsze tam gdzie oni.
-Leayna, jesteś tam?- Jessi pomachała mi ręką przed twarzą. Popatrzyłam na nie zdezorientowana i lekko kiwnęłam głową.
-Dobra dziewczyny, chodźmy się trochę spocić.- Alex zaklaskała w dłonie, na co przytaknęłyśmy i podążyłyśmy na pole. Ze względu, iż dni były ciepłe, trener postanowił robić treningi na świeżym powietrzu, twierdząc, że dobrze nam to zrobi. 
Niestety minusem było to, że cheerleaderki również swoje treningi miały na polu. W dodatku w pobliżu nas, oh ironio.
-Cześć skarbie. Jak się czujesz?- poczułam mocne dłonie, oplatające mnie w talli oraz te charakterystyczne perfumy. 
-Hej, dobrze.- uśmiechnęłam się i kątek oka popatrzyłam na ćwiczące dziewczyny. Chciałam znaleźć Cornelie, a gdy mi się to udało widziałam jej intensywny wzrok wpatrzony wprost na nas.
-O Leayna, nie spodziewałem się tu ciebie dzisiaj spotkać.- usłyszałam głos trenera, który wyrwał mnie z wcześniejszej czynności. Chłopak odsunął się ode mnie, dając mi tym samym możliwość podejścia do nauczyciela.
-Nie mogłam przegapić treningu w szczególności, że byłam dzisiaj na lekcjach.- zaśmiałam się radośnie.
-I to się nazywa motywacja! Niektórzy z was, powinni się od niej uczyć.- przejechał palcem po wszystkich zebranych na boisku.
Czułam się dziwnie, dopiero co wróciłam po tak długiej przerwie, a on już stara się mnie stawiać w dobrym,a wręcz w najlepszym świetle. Nie chciałam być wywyższana ponad wszystkich...
***
Dziś chciałam dać z siebie wszystko. Brakowało mi tego wysiłku fizycznego, możliwości wyżycia się oraz wspólnej gry i zabawy.
-Dziewczyny więcej poweru! Wyglądacie jak żywe zombie na boisku!- krzyczał trener, starając się "zmotywować" do lepszych zagrywek oraz podań.
Okazało się, że za 2 tygodnie mają się odbyć zawody w naszej szkole, a wiadomo skoro jesteśmy gospodarzami to dobrze by było wygrać.
-Leayna, nie śpij tylko przebij tą cholerną piłkę!- trener był mocno zdenerwowany. Szybko przebudziłam się z transu i w ostatniej chwili odbiłam ją, przerzucając na drugą stronę.
-No i tak ma być!-mężczyzna klasnął w dłonie.
***
-Będę czekał przed szkołą na ciebie.- odezwał się biegnący Mike, kierując się do szatni. Przytaknęłam ruchem głowy. Chciałam się znaleźć jak najszybciej w swoim domu, ponieważ nie czułam się dobrze, a wręcz gorzej niż źle, jednak nie chciałam tego po sobie pokazać. Kręciło mi się w głowie, słyszałam dziwny szum w uszach, a przed oczami co jakiś czas pokazywały się mroczki.
-Dobra robota Ley, mimo długiej nieobecności wcale się nie pogorszyłaś.- trener klepnął mnie po plecach, mijając mnie. Pochyliłam się lekko do przodu, starając się złapać równowagę. Gdy dotarłam do szatni, dziewczyny właśnie się zbierały.
-Ley, poczekać na ciebie?- odezwała się Alex.
-Nie, Mike na mnie czeka.- uśmiechnęłam się na tyle ile mogłam. Nie chciałam przed nimi pokazać jak bardzo źle się czułam.
-Oh mrr, okay w takim razie do jutra.- dziewczyny pomachały mi na pożegnanie po czym wyszły z resztą zespołu. Zostałam sama. Przebrałam się jak najszybciej tylko się da i poszłam w stronę wyjścia, tak aby Mike nie musiał długo na mnie czekać. Naprawdę miałam ogromny problem z chodzeniem, co chwilę potykałam się o własne nogi,a obraz przede mną zamazywał się. Pchnęłam drzwi szkoły, wychodząc na świeże powietrze.
-No w końcu Ley.- chłopak wypuścił powietrze, a ja dostrzegłam jak obok niego stoi ta suka Cornelia. Przystanęłam patrząc na nich. Złość w szybkim tempie wzbierała się we mnie.
-A...a co ty ... tu robisz?- miałam problem ze skleceniem chodź jednego słowa. Zwróciłam się w stronę tej tlenionej blondynki.
-Oh no wiesz... widziałam jak Mike sam stoi, więc postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa.- uśmiechnęła się zadziornie, kładąc obie ręce na jego ramieniu. Tak jak myślałam, jestem tylko przeszkodą między nimi... On jest ze mną z litości.
-Nie potrzebuję twojej litości Mike... - warknęłam w jego stronę, zbierając ostanie cząstki energii. Szybko ruszyłam w bieg. Słyszałam jego nawoływanie, jednak obraz przede mną zaczął się co raz to mocniej zamazywać. Poczułam słone łzy na policzku i wcale nie miałam ochoty ich ścierać. Musiałam biec, aby stracić go gdzieś podczas pogoni. Nogi zrobiły się jak z waty. Upadłam na twardy chodnik. Chwyciłam się za głowę, która rozdzierała mi czaszkę. Syknęłam z bólu, który był spowodowany mocnym uderzeniem o beton, jak również samym bólem głowy.
-Leayna?! Leayna, co się dzieje?!-  usłyszałam głos Mikea, chciałam go odepchnąć, jednak nie miałam siły. Nie miałam pojęcia co się dzieje.
-Zostaw mnie.- wyszeptałam cicho.
-Ley spokojnie, wytrzymaj.
-Boli.- zaczęłam płakać jeszcze bardziej, chwytając z całej siły za głowę.
-Dzwoń po karetkę, ale już!- usłyszałam jego krzyk.
-Przecież ona udaje.- parsknęła, prawdopodobnie był to głos Cornelii.
Nie mogłam wytrzymać, czułam, że opadam z sił z każdą sekundą. Bałam się, tak cholernie się bałam, że mimo wszystko rak zwyciężył. Przegrałam?
-Kocham... cię... Mike..- wyszeptałam tak cicho, że nie byłam pewna czy w ogóle mnie zrozumiał. Po tych słowach, nie czułam nic. Bezdenna ciemność.

~~Mike~~
 Czekałem na Ley już dobre 10 minut po tym jak dziewczyny z jej drużyny zdążyły wyjść. Zacząłem się niecierpliwić.
-Hej Mike, czekasz na mnie?- usłyszałem ten piskliwy głos Cornelii.
-Nie na ciebie. Jeszcze mnie nie porąbało.- parsknąłem.
-Przecież wiem, że dalej mnie kochasz.- mruknęła, podchodząc zbyt blisko. Zrobiłem krok w bok, nie chcąc mieć z nią jakikolwiek kontaktu. Jak mogłem coś do niej czuć? Do dziś nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić.
-Nie oszukuj się Cornelia.- powiedziałem z obojętnością, patrząc na drzwi czekając z zniecierpliwieniem na Ley. 
-Ale Mike było nam razem przecież tak dobrze, nie pamiętasz?- ponownie przybliżyła się do mnie.
-Nie, nie pamiętam.-warknąłem, a  w tym samym momencie z budynku wyszła Leayna.
-No w końcu Ley.- wypuściłem ze świstem powietrze. Jednak dziewczyna patrzyła na nas bez żadnego uczucia. Sytuacja stała się niezręczna, chciałem do niej podejść gdy ona się odezwała.
-A...a co ty ... tu robisz?- w jej głosie była wyczuwalna nienawiść wobec Cory.
-Oh no wiesz... widziałam jak Mike sam stoi, więc postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa.- dziewczyna zbliżyła się do mnie i zawiesiła się na moim ramieniu. Ley przez chwilę nad czymś się zastanawiała, po czym znów przemówiła, jednak o wiele trudniej było jej sklecić zdanie.
-Nie potrzebuję twojej litości Mike...- wypowiedziała to z taką nienawiścią, że poczułem się przez to źle. Już chciałem coś powiedzieć, jednak ona pobiegła, zostawiając naszą dwójkę samych. Zazwyczaj tak właśnie reagowała, gdy nie umiała sobie poradzić z sytuacją. Uciekała, chcąc zostać sama, jednak nie mogłem jej tym razem zostawić. Musiałem jej wszystko wyjaśnić. Ruszyłem za moją małą księżniczką. Na podziw, była dość szybka. Czułem, że i Cornelia biegnie za nami , a jej akurat najmniej potrzebowałem. To przez nią muszę wyjaśniać mojej ukochanej wszystko. Ley z każdą chwilą zwalniała co raz to bardziej aż nagle zobaczyłem jak upada na bruk. W tamtym momencie nic wokół się nie liczyło, tylko ona. Ruszyłem co sił w nogach  w jej stronę.
-Leayna?! Leayna, co się dzieje?!- uklęknąłem przy niej, nie wiedząc co zrobić i jak jej pomóc.
-Zostaw mnie.- wyszeptała cicho.
-Ley spokojnie, wytrzymaj.- wiedziałem, że to wcale nie przez to iż upadła na ziemię,a raczej za sprawą raka, który niszczył ją kawałek po kawałku.
-Boli.- zaczęła płakać jeszcze bardziej, chwytając z całej siły za głowę. Nie mogłem znieść jej cierpienia. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni chcąc trzęsącymi się dłońmi zadzwonić po karetkę, jednak okazało się, że telefon jest rozładowany. 
-Dzwoń po karetkę, ale już!- zobaczyłem jak Cornelia nam się przygląda,a w szczególności zwróciłem wzrok na fakt, że trzyma telefon w dłoni.
-Przecież ona udaje.- parsknęła, zakładając ręce na klatce piersiowej.
Wiedziałem, że za chwilę może być za późno na jakąkolwiek pomoc.
-Kocham... cię... Mike..- wyszeptała tak cicho, że z trudem ją zrozumiałem. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Ja ciebie też skarbie.- jednak jej oczy zamknęły się.
-Dzwoń po tą karetkę idiotko!- krzyczałem, nie panując nad sobą. Cornelia słysząc to szybko wybrała numer i zrobiła tak jak jej kazałem. Wziąłem moją małą kruszynkę na kolana. Ona musi żyć. Lekarz miał rację... wysiłek fizyczny jest dla niej niebezpieczny. Ale ze mnie kretyn, po co posłuchałem dziewczyny. Dlaczego jej na to pozwoliłem?! Dlaczego?! Po kolejnych 5 minutach, usłyszałem sygnał karetki.  Szybko powiedziałem, że choruje na raka, a oni nie pytając o więcej wzięli ją do karetki. W ostatniej chwili udało mi się udobruchać jednego z sanitariuszy aby pozwolił mi jechać z nimi. Przez całą drogę siedziałem cicho, trzymając ją za rękę. Oddałbym za nią życie gdybym musiał, tylko dlatego aby ona przeżyła.

***
Wzięli ją do sali, mówiąc, że trzeba czekać. Ile mam czekać?! To już 2 godzina, a oni nie wychodzą z tej cholernej sali. Zadzwoniłem oczywiście do Harrego, którego jak nie było tak nie ma do teraz...

~~Harry~~
Byłem zadowolony z myślą, że Leayna mogła się cieszyć życiem chociaż w jego namiastce. W spokoju pojechałem razem z chłopakami do studia, aby popracować nad kolejną płytą.
Jednak nic nie trwa wiecznie, a w szczególności- szczęście. Usłyszałem głos przychodzącego połączenia więc przeprosiłem resztę i wyszedłem na korytarz.
-Hej Mike, coś się stało?- spytałem jak gdyby nic.
-Harry bo... - głos chłopaka był inny, przepełniony bólem. Nagle oprzytomniałem, bojąc się na jego odpowiedź.
-Co się stało?- mruknąłem, czekając na najgorsze.
-Ley ... ona jest w szpitalu.
-Co?! Dlaczego?!
-Ona poszła na ten trening dzisiaj.- mruknął, a ja poczułem chwilową złość, jednak po chwili została ona zastąpiona obawą o moją młodszą siostrę.
-Mike, jestem w studiu ale postaram się być jak najszybciej.- mruknąłem, przecierając ręką twarz. 
-Okej.- mruknął, po czym rozłączyłem się z nim wracając do pomieszczenia gdzie znajdowali się wszyscy.
-Stary co się stało?- Niall popatrzył na mnie badawczo, a za nim poszła cała reszta.
-Leayna jest w szpitalu.- nie miałem ochoty odpowiadać, sapnąłem siadając na sofie.
W takim razie musimy tam jechać!- Louis wstał szybko, jednak producent dość sprawnie go uciszył.
-Nigdzie nie idziecie do puki nie dokończymy tego co zaczęliśmy, rozumiecie? Fani nie chcą czekać kolejnego miesiąca czytając wyjaśnień o ponownych opóźnieniach.- warknął w naszą stronę i jak gdyby nic popatrzył na ekran laptopa.
-Ale szefie, jego siostra jest chora. W każdej chwili może wydarzyć się COŚ co zmieni wszystko, a my będziemy mieli wyrzuty, że nie pożegnaliśmy się, rozumiesz?!- Zayn wstał wściekły, nie chcąc nazwać rzeczy po imieniu.
-Zmień ton wypowiadanych słów co do mnie, zrozumiano?!- tym razem to mężczyzna podniósł  na niego głos.
Miałem dość...
-Dobra chłopaki, uporajmy się z tym szybko i jedźmy do niej.- mruknąłem, nie mając na to najmniejszej  ochoty,ale praca to praca. Trudno.

__________________________________________________________________________
Hej kochani.
Chyba wam nie przypadł do gustu wcześniejszy rozdział co? :/ No nic, mówi się trudno. Dlatego, na zrehabilitowanie się mam dla was rozdział , który mam nadzieję przyciągnął was bardziej. Jak sądzicie to koniec czy może jednak Ley uda się odratować? Komentujcie, to naprawdę motywuje. Na chwilę obecną komentarzy jest tyle co NIC! Aż tak źle piszę? Nie ciekawi was, jeżeli tak to piszcie. Chciałabym wiedzieć co jest nie tak :/ Większość z was pewnie tej notki nawet nie przeczyta. Nie będę się oszukiwać, to opowiadanie to nie wypał :/ ale chcę go dociągnąć do końca ze względu, że było i jest to moje pierwsze opowiadanie jakiego się podjęłam prawie 4 lata temu? Czaicie to, że we wrześniu miną 4 lata od jego założenia? To wręcz niewiarygodne :D Mam nadzieję, że skomentujecie, z czego będzie mi bardzo miło. Do następnego !

1 komentarz:

  1. Dziewczyno! Jak na pierwsze twoje opowiadanie masz ogrommy talent! ;)
    Chciałaś wiedzieć co jest nie tak więc np. dla mnie teraz te rozdziały są troche za krótkie. Ale to troszeczke. Ogólnie bardzo mi się podobają. Jednym słowem: pisz dalej!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń