piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 97



Po całym zajściu jakie miało miejsce kilka godzin temu, zadzwoniłam po Harrego, który przyjechał w mgnieniu oka. Moją rodzicielkę wraz z ojczymem i siostrą wzięto na badania. Okazało się, że żadne  z nich nie może zostać dawcą szpiku. Czułam, że mój koniec jest bliski. Z każdym dniem słabłam i nie miałam ochoty nawet na głupi uśmiech. Widziałam smutek w oczach Hazzy oraz załamanie u Mikea. Louis, Niall, Zayn wraz z Liamem odwiedzili mnie dziś z samego rana. Dzięki nim chodź na chwilę zapomniałam o chorobie i nie musiałam się martwić co będzie dalej. Niestety włosy odmówiły posłuszeństwa i zaczęły wypadać w dużych ilościach.

Podeszłam szybko do lustra, chwytając je garścią w dłoń. Pociągnęłam lekko w dół, a potem zobaczyłam pukiel  włosów na ręce. Popatrzyłam z przerażeniem w swoje odbicie. Do oczu napłynęły słone łzy i nie wiedziałam co mam zrobić. To ten stan o którym wspominał mi lekarz... Nie chciałam do niego dopuścić, on chyba zresztą też. Jednak tak się stało... Trzęsłam się z przerażenia i bezsilności. Zaczęłam panikować. Przestałam myśleć racjonalnie, co wcale nie było dobrym rozwiązaniem. Zaczęłam wyrywać kolejne pasma włosów,  a moje zduszone krzyki bezradności i szloch pokazywały jak bardzo jestem na skraju wytrzymania tego wszystkiego. Mam dopiero 17 lat i całe życie przede sobą, a tak naprawdę siedzę tu ... w szpitalu z wyrokiem śmierci, lecz nie określoną dokładnie datą. Oparłam się o zimne kafelki łazienki szpitalnej przy moim pokoju i zjechałam po nich. Podsunęłam nogi pod brodę i owinęłam je rękami, a głowę położyłam na kolanach. Kiwałam się w przód i w tył, tylko po to by chodź minimalnie się uspokoić. Tak cholernie bałam się, co stanie się ze mną za kilka godzin, może dni lub miesięcy, chodź jest to mało realne... nie mam na tyle czasu. Czuję to.
Drzwi łazienki otworzyły się, a w ich futrynie dostrzegłam Sare, pielęgniarkę o blond włosach do ramion. Jest dość niską osóbką, o zgrabnej budowie ciała. Uwielbiam w niej uśmiech nawet wtedy gdy ma gorszy dzień okazuje każdemu napotkanemu człowiekowi swą radość i chęć do życia. Chciałabym chodź trochę tej energii na lepsze jutro.
-Skarbie, co ty tutaj robisz? Wstawaj szybciutko, te kafelki są zimne. Oh co by się stało gdybyś się nam przeziębiła. Mały głuptasek.- ta kobieta była niesamowita. Troszczyła się o mnie jak tylko mogła. Była moją ulubioną osobą na tym oddziale. Nie krzyczała, nie była zła.... przemawiała przez nią troska i chęć opieki takimi osobami jak ja... 

-Wyglądam okropnie.- mruknęłam, zasłaniając się rękoma, kołdrą i czym tyko mogłam przed resztą świata. Resztki włosów jakie desperacyjnie trzymały się głowy, zostały ścięte. Na głowie miałam zawiązaną chustę, chodź to i tak nie zmieniało faktu, że czułam się okropnie. Niestety mój stan dochodził do ostatecznego etapu. Ratunek był znikomy. Potrzebowałam dawcy, teraz, JUŻ!
-Kochanie, dla mnie zawsze wyglądasz przepięknie. Ta chusta nawet ci pasuje.- Mike uśmiechnął się promiennie posyłając mi oczko, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Mam dawcę!- drzwi z hukiem otworzyły się uderzając o ścianę. Do łóżka podbiegł rozpromieniony Harry.
-Jak to?!-Mike uśmiechnął się, wstając z krzesła.
-Tak, znalazł się dawca! Skarbie, przeżyjesz!- chciałam skakać z radości, ale nie miałam na to siły. Leżałam na łóżku, przyglądając się całej sytuacji, próbując się uśmiechnąć. Do sali zaczęli wchodzić inne bliskie mi osoby. Jednak ja byłam zmęczona i czułam się senna. Przymknęłam na chwilę oczy, by odgonić sen, jednak po chwili wpadłam do krainy Morfeusza.

~~Harry~~

Minęły 2 tygodnie po których sprawa z dawcą dla Layny wcale nie ruszyła do przodu. Stała w martwym punkcie, a bynajmniej takie miałam poczucie. Stałem przy oknie, przyglądając się mokrej od deszczu ulicy oraz ludziom śpieszącym się pod parasolami w różnych kierunkach.
-Dzwoniłam do ojca.- ciszę przerwała mama wchodząca do kuchni. Odwróciłem się w jej stronę, dalej oparty o parapet.
-Po co?- mruknąłem beznamiętnie.
-Przyjedzie...- zbyła moje pytanie, co wcale mnie nie zadowoliło.
-Jakim prawem? Po tym co zrobił naszej rodzinie? Ja i Ley tym bardziej nie będzie miała z nim żadnego kontaktu. Nie pozwolę aby zbliżył się do niej, rozumiesz?- warknąłem w stronę kobiety. Nie obchodziło mnie to, że są moimi rodzicami. Mam ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się ich uczuciami. Już dość namieszali w naszym życiu.
-Zrobi badania, to nasza ostatnia deska ratunku. Co jeśli to on okaże się dawcą dla Leayny? W takich okolicznościach nie możesz patrzyć na to ile szkód wyrządził. Chodzi o dobro mojej córki, a twojej siostry. Chodź raz pomyśl z tej strony.- miała rację. Miała cholerną rację i nie byłem w stanie podważyć jej słów.

~~Leayna~~

Kolejny dzień, budzę się z bólem głowy, przychodzi pielęgniarka, daje tabletki uśmierzające ból, jadę na chemioterapię, przychodzi Mike, potem reszta aż w końcu zasypiam w obecności kogokolwiek. Ta rutyna powoli mnie rujnuje. Chodź dzisiaj przebudziłam się z nadzieją, że jeszcze jest szansa. Może i nie jest ona wielka, ale jest! Ból głowy jednak był tak nieznośny, że gdy tylko podniosłam się do postawy siedzącej, pochyliłam się lekko w prawą stronę pod łóżko gdzie znajdował się mały, czerwony przycisk. Nacisnęłam go, a po chwili do pokoju weszła uśmiechnięta pani Linsset w białym fartuszku. Była to niska kobieta po 40-stce z pięknymi, brązowymi włosami które zawsze nosiła zaplecione w warkocza opadającego na jej lewe ramię. Optymizm oraz uśmiech na jej twarzy tworzyły idealne dopełnienie całości. Zarażała swą radością wszystkich przebywających na oddziale.
-Witaj skarbeczku, jak się czujesz?- podeszła do mnie z strzykawką. Zdziwiłam się, ponieważ zawsze przynosiła mi leki wraz z kubkiem zimnej wody. Popatrzyłam na nią z zaciekawieniem. Czyżby rutyna została zatrzymana?! Czy to oznaka czegoś dobrego... a może wręcz przeciwnie?
-Słońce, to zadziała znacznie szybciej. Połóż się.- uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, kładąc mi rękę na moim prawym ramieniu, lekko przy tym pomagając mi się ułożyć na łóżku.
Po chwili poczułam lekkie ukłucie.
-No i po sprawie, za chwilę powinnaś poczuć się lepiej. Przygotuj kochana, dzisiaj twój wielki dzień.- usiadła na krześle obok mojego łóżka, chwytając moją dłoń w swoją, spracowaną.
Popatrzyłam na nią niczego nie rozumiejąc.
-Ah Leayno, przecież dawca się znalazł. Lekarz stwierdził, że nie można czekać. Jeżeli wyniki są pomyślne czas działaś. Dziś nie będzie chemioterapii, a zabieg który odmieni twoje życie! Za około godziny powinien zjawić się tu twój tata. Warto porozmawiać przed tym wszystkim co nastąpi.
Byłam zaskoczona słowami kobiety. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Z jednej strony cieszyłam się jak małe dziecko z nowej zabawki, a mimo to miałam ogromne obawy. A co jeśli coś pójdzie nie tak i to są moje ostatnie godziny na tym świecie?
-Nie smuć się kwiatuszku, Bóg ma wobec ciebie większe plany. Nie chce cie jeszcze w niebie, zostaniesz z nami, stąd ten dawca.- tak, moja ulubiona pielęgniarka była mocno wierzącą katoliczką. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie ... pomagało zachować spokój w sytuacjach naprawdę trudnych ostatnimi czasy.

***
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna o umięśnionej budowie ciała.Był wysoki... Miał lekki zarost, który dodawał mu męskości, włosy miał zaczesane do góry i idealnie ułożone. Był ubrany w garnitur, który wręcz idealnie był dopasowany do jego sylwetki.
Podszedł do mnie niepewnie.
-Cześć...- powiedział ochrypniętym głosem.
-Cześć.- popatrzyłam na niego lekko poddenerwowana. Dobrze pamiętałam sytuację z lotniska, gdy chciał mnie wywieźć. -Usiądź.- wskazałam na krzesełko przy moim łóżku. Przytaknął ruchem głowy, po czym wykonał moją zachętę.
-Jak się czujesz?- popatrzył na mnie już pewniej.
-Z każdym dniem gorzej.- mruknęłam spuszczając głowę.
-Przepraszam...
Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.
-Przepraszam cię Leayno za to wszystko co ci zrobiłem. Jako ojciec wiem, że nie powinienem nigdy doprowadzić do takiej sytuacji. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz... Nie wiem co wtedy mną kierowało.
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć...
-Było, minęło. Nie czas na rozdrapywanie starych ran. Mówisz o przebaczeniu, a czy robiłeś przez ten czas cokolwiek abym ci wybaczyła?
-Nie , ale zrozum... nie zawsze idzie się przełamać od razu. Czasem potrzeba czasu.
-Rozumiem... ale czy to coś zmieni. Czego niby oczekujesz ode mnie?- byłam zła. Gdy miałam 6 lat marzyłam aby mieć rodziców, gdy jednak już ich dostałam, chciałam się dowiedzieć kim są moi prawdziwi, biologiczni rodzice. Gdy jednak dowiedziałam się prawdy... poczułam żal i rozczarowanie. Nie tak sobie ich wyobrażałam!
-Leayno, zawsze będziesz moją córką, nawet wtedy gdy się mnie wyprzesz ja będę o tobie pamiętał i kochał cię. Chodź nie okazywałem tego, to jednak jesteś dla mnie ważna. Mam nadzieję, że ten mały gest, pomoc  z rakiem będzie moją małą rekompensatą.
-Dziękuję ci za szansę do dalszego życia. Owszem, można to uznać za rekompensatę wyrządzonych krzywd, jednak nie chcę mieć na ten czas z tobą żadnych zatarć. Dlatego też wybaczam ci. Tylko proszę, nie spieprz tego.- mruknęłam, wtulając się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak jego silne ramiona oplatają mnie w szczelnym uścisku. Odzyskałam ojca...
***
-Leayno... czas zaryzykować życie.- do pomieszczenia wszedł lekarz z dwiema pielęgniarkami.
Osoby przebywające w pomieszczeniu (Harry,Victoria, Liam, Sophie, Louis,Eleanor, Zayn, Perrie, Niall,Demi, mama, Robin, Gemma oraz Mike) podnieśli się ze swoich dotychczasowych miejsc.
-Bądź dzielna kochanie i wróć do mnie.- Mike chwycił mnie mocno za dłoń po czym wyszeptał te słowa i pocałował w usta. Nie mogłam sobie wyobrazić życia bez niego. Jak musiałby się czuć, gdybym go opuściła? Nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać, miałam chęć do życia. Do walki o swój największy dar jaki ofiarowali mi rodzice... życie.