poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 84


Minęły 3 dni od powrotu do świata żywych, jednak przez ten okres czasu wcale ani na chwilę nie poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie, zżerają mnie wyrzuty sumienia, jak i sam ból. Nawet leki nie są w stanie uśmierzyć tego co czuję. Godzinami leżę bez celu na szpitalnym łóżku, wpatrując się w obraz za oknem.
-Hej mała.- usłyszałam wchodzącego do sali Mikea, ale nie zareagowałam. Nie chciałam, a może po prostu nie miałam odwagi?
Poczułam jak siada obok na krześle.
-Jak się czujesz? Ludzie w szkole martwią się o ciebie i ciągle pytają kiedy do nich wrócisz.- najchętniej to nigdy. Nie mam ochoty na rozmowy z nikim. Lubię wegetować w samotności. Po przebudzeniu byłam zła na siebie za to jaki błąd popełniłam. Teraz jednak wraca wszystko i toczę walkę ze samą sobą.
-Ej, mała. Porozmawiaj ze mną. Słyszałem, że nie chcesz nawet z Harrym rozmawiać. Wiesz, że tak nie można i bez naszej pomocy nie uda ci się samodzielnie przez to wszystko przebrnąć? Dałaś mi szansę i tym razem nie zmarnuję jej. Pamiętaj jedno, zawsze będę przy tobie nawet wtedy gdybym był najgorszym wrogiem.- słowa które wypowiadał Mike wcale nie koiły problemów, wręcz przeciwnie. Czułam, że za raz nie wytrzymam i całą swoją złość wyleję na niego.
-Mike, idź już.- powiedziałam cichutko. Poczułam ciepły dotyk na swojej skórze, którego nie chciałam się pozbyć, jednak musiałam. Odciągnęłam rękę, przyciągając ją do swojego ciała.
-Co się dzieje?- zakłopotanie w głosie chłopaka było dobrze słyszalne. Pokręciłam głową, na znak, że nie chcę o tym mówić.
On jedynie wypuścił powietrze ze świstem i wstał z krzesła, kierując się do wyjścia.

~~Harry~~
Tak bardzo chciałbym zobaczyć, porozmawiać z Ley ale brak czasu uniemożliwia mi to. Każdego dnia szukam chwili, aby chodź na chwilę spotkać się z Leayną.
-Ej, stary. Jest próba, jeśli i tym razem ją zawalisz to możesz jedynie pomarzyć o wolnym weekendzie.- odezwał się zły Niall.
Cała ta sytuacja z brunetką nie pozwala mi spać, jeść i normalnie funkcjonować. Gdyby życie było tak proste jak w filmach...
-Wybaczcie, ale ja nie potrafię. Zrozumcie też mnie, to wszystko mnie przerasta. Mama wyjechała nie przejmując się swoją córką, nie odwiedziłem jej od kilku dni, a lekarz z którym jestem cały czas w kontakcie mówi mi, że stan Ley pogorszył się. W takim razie powiedźcie mi jak ja mam normalnie żyć, chodź wiem, że wy wymagacie tego ode mnie, ale ja tak nie umiem!- byłem cholernie zły na siebie, na nich i cały świat za to, że nikt nie stara się mnie wspierać i pomagać, a zawsze to ja obrywam najwięcej.
-Harry, weź kilka dni wolnego.- obok mnie usiadł Zayn i poklepał po ramieniu.  Przytaknąłem ruchem głowy i bez namysłu udałem się do szefostwa.
***
-Ona nie chce odwiedzin.-odburknęła mi średniego wieku pielęgniarka Była niska, o obszernej posturze ciała. Jej twarz zdradzała jak bardzo jest ona zmęczona i przepracowana. Szare pasma włosów gdzie nie gdzie wydostawały się z poza koka.
-Ale jestem jej bratem do cholery! Niech mnie pani puści!- kłócę się już od dobrych 10 minut z uparcie z tą zawziętą kobietą , która nie chce mnie wpuścić do Ley.
-Proszę się uspokoić bo wezmę ochronę.- warknęła, po czym poszła do jakiegoś pokoju na chwilę, po czym ponownie wróciła.
-Niech mnie pani zrozumie. Chcę zobaczyć się z siostrą. Martwię się o nią, a ona potrzebuje mnie w tym trudnym okresie dla niej.
-Niech panu będzie, ale jeśli przez to coś się wydarzy, to będzie jedynie pańska wina.- ostrzegła mnie surowym tonem, zsuwając się z drogi.
-Co by się mogło zdarzyć?- na prawdę chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. Pielęgniarka jedynie wzruszyła ramionami powracając do wcześniej przerwanego zajęcia przy dokumentacji.
Podszedłem do dobrze już mi znanych drzwi. Cicho zapukałem, po czym lekko je uchyliłem dostrzegając skuloną osóbkę na wielkim łóżku.
-Hej mała.- wszedłem do środka niepewnie. Ona nawet nie popatrzyła na mnie, ciągle jej wzrok tkwił gdzieś po za oknem. Usiadłem na krześle i przypatrywałem się jej w ciszy.
***
-Życie nie ma sensu i wcale nie mamy konieczności ciągnięcia go na siłę. Nie chcesz żyć- umierasz, chcesz-żyjesz dalej w fałszywym świecie pełnym zakłamania i nienawiści.- to były jej pierwsze zdania po okołu dwóch godzinach przebywania w swoim towarzystwie. Przez cały ten czas tylko ja prowadziłem monolog. Jednak to co powiedziała zaniepokoiło mnie. Lekarz w prawdzie mówił, że przez jakiś czas może mieć zaburzenia jednak nikt nie przypuszczał, że wróci do wcześniejszego stanu jak przed próbą samobójczą.
-Jesteśmy przy tobie i każdy martwi się o ciebie.- wprawdzie nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć aby poczuła się lepiej i zapomniała o tym co było przeszłością.
-Każdy z was jest tylko na chwilę. Czemu nie będziecie jak mama i wycofacie się od razu, niż ciągnąć to bez sensu do pewnego momentu?- walczyła, broniła się przeciw nam wszystkim. Dopiero teraz zauważyłem, że nie jest już to ta sama Ley co dwa lata temu. Ona wyrosła, zrozumiała wiele spraw, ale ma problemy z zaakceptowaniem ich, a ja nie wiem jak jej pomóc.
-To nie wygląda tak jak tobie się wydaje. Jesteśmy i zawsze będziemy, tylko ty sądzisz, że każdy jest przeciw tobie. Musisz też zrozumieć, że inni również mają problemy i nie mogą interesować się tylko tobą przez cały czas.
-Skończ! Nie chcę waszej uwagi tylko szacunku! Ty nic nie wiesz!- fuknęła i odwróciła się do mnie plecami.
-To wytłumacz mi to!- byłem na nią tak cholernie zły, a pomyśleć, że jeszcze 5 minut temu chciałem pokazać jaki błąd popełnia.
-Wszyscy cię akceptują, nikt nie odważy się do ciebie podejść i powiedzieć co o tobie sądzi. Masz wokół siebie wielu wspaniałych ludzi, którzy nie zostawią cię dla innych. Spełniasz marzenia bez większych problemów, nie musisz każdego dnia bać się,że ktoś podejdzie do ciebie i upokorzy przed innymi. Mi tego brakuje, nie posiadam tych wszystkich rzeczy chodź bardzo bym chciała.- jedna samotna łza wypłynęła na jej policzek. Starłem ją będąc w szoku. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, jak podnieść ją na duchu.
-Ja.. ja przepraszam. Zawiodłem cię.- spuściłem wzrok na podłogę.
Nie dotrzymałem obietnicy.

*****

~~Mike~~
Minęło już 2 tygodnie od felernego zdarzenia. Leayna dalej przebywa w szpitalu i jedynie Harry ma do niej wstęp. Podobno jest w bardzo złym stanie i załamała się całkowicie. Nie wiem co tak naprawdę się dzieje, bo nikt nie chce mi powiedzieć i czuję się z tym bardzo źle. Wiem, że to moja wina ale nie mogę już nic zrobić. Jest już za późno. Trener dowiedział się o wszystkim i najwidoczniej był mocno tym wstrząśnięty, ponieważ odwołał nam w tym dniu trening, mówiąc że musi wszystko przemyśleć. Nie skreślił jej z listy zawodniczek i dalej widnieje na tablicy. Każdy w szkole tylko czeka aby przeprosić Ley, chodź dobrze wiem, że szybko to nie nastąpi.
Dziś gala sportowców w której znalazły się i nasze obie drużyny siatkarskie. Miałem odebrać statuetkę jako kapitan i gdyby tylko była z nami Leayna, szła by razem ze mną.
Nic mnie nie cieszyło, a świat bez niej stał się smutny.
-Ej, Mike słuchasz mnie?- przed oczami zamachał mi Jessy. Jedna z osób pełniąca kontrolę nad całą galą aby wszystko poszło jak należy.
-Tak, jasne.- mruknąłem, przenosząc swoją uwagę na niego.
-Nie wiem co chodzi ci teraz po głowie, ale masz wypaść jak najlepiej i nie obchodzą mnie twoje sprawy prywatne.- w jednej chwili z miłego faceta, stał się osobą nieznoszącą sprzeciwów.
Przytaknąłem ruchem głowy i gotowy udałem się na swoje miejsce na ogromnej sali.

~~Leayna~~
Każdy dzień jest bezsensowną rutyną. Rano leki, jedzenie, badania, rozmowa z psychologiem i tak w kółko. Czuję się z tym źle, a jednocześnie zirytowana do granic możliwości. Mam już tego dość. Robią ze mnie osobę chorą psychicznie, a ja nią nie jestem! Drzwi się otworzyły, a w nich zobaczyłam Harrego. Nie był już tym uśmiechniętym, pełnym energii chłopakiem co niegdyś. Podkrążone oczy, blada cera i brak blasku w jego oczach zdradzały jak bardzo jest tym wszystkim wykończony.
-Harry... proszę weź mnie stąd.- nie mogąc dalej wytrzymać, musiałam dać upust swoim emocją. Zaczęłam płakać, jak małe dziecko i miałam gdzieś co może pomyśleć sobie o tym Hazza.
-Ej mała, jeszcze kilka dni,a potem obiecuję wrócimy do domu.- przyciągnął moje wychudzone ciało do swojego. Prawda była taka, że każde jedzenie jakie dostawałam lądowało w koszu. Nie jem nic, nie mając nawet na to ochoty.
-Kłamiesz! To samo mówisz każdego dnia! Chcę zobaczyć innych, a wy mi na to nie pozwalacie. Dlaczego?- wiedziałam, dowiedziałam się przypadkiem od jednej z pielęgniarek. Lekarze twierdzą, że jestem zagrożeniem dla społeczeństwa i nie mogą tak po prostu wypuścić mnie do ludzi. Wczoraj ściągnięto mi gips z ręki, dzięki czemu czuję się o kilka gramów lekkciej.
-Mała... to dla twojego dobra.- powiedział to tak cicho, że ledwo usłyszałam. Odsunęłam się od niego szybko stając na własne nogi mimo bólu który mi doskwierał.
-Robisz wielki błąd zgadzając się na to wszystko! Czuję się gorzej pod względem fizycznym jak i psychicznym. Nie jestem chora psychicznie, żebyście trzymali mnie tu wbrew mojej woli!- krzyczałam, nie mogąc znieść tego co mi się przytrafiło. Harry również stanął, mając nade mną przewagę dzięki wzrostowi i sile.
-Mała, oni chcą ci pomóc. Pozwól im na to.- pokręciłam głową osuwając się jak najdalej niego.
Nagle mój telefon pod poduszką zawibrował zdradzając tym samym, że go posiadam.
-Skłamałaś.- warknął, podchodząc szybko do łóżka zabierając przedmiot z pod poduszki. Nie mogłam mieć telefonu, dalej nie mając pojęcia dlaczego. Przez cały czas był on w moim plecaku, którego nikt nie przeszukał pod czas gdy byłam nieprzytomna, a gdy spytano mnie  o niego odpowiedziałam, że był zniszczony dlatego wyrzuciłam go do kosza.
Poczułam jak po policzkach sączą się słone łzy. Nie chcę być jak zwierze zamknięte w klatce.

***
Po wyjściu Harrego odczekałam kilka godzin, do momentu aż będzie ciemno. Nie zwracałam uwagi na ewentualne konsekwencje, liczyło się jedynie wydostanie z tego miejsca. Gdy za oknem było już ciemno, a na korytarzu zrobiło się cicho pod wpływem impulsu podbiegłam do drzwi i cichutko je otwarłam nasłuchując ewentualnych, zbliżających się kroków. Rozejrzałam się dookoła i nie zważając na ból biegłam jak najszybciej, kierując się do drzwi wyjściowych. Kilku lekarzy z pielęgniarkami rozpoznało mnie jednak zareagowali za późno aby mogli mnie dogonić.
_____________________________________________________________________
Hej
Smutno mi, że nikt nie napisał komentarza ;/ aż tak żałosne są moje rozdziały? Dla was to tylko chwila, a dla mnie ogromna motywacja lub przeciwnie. Proszę, poświęćcie tą chwilę na napisanie komentarza. Wiem, że namieszałam w tej historii ale potrzebowała ona lekkiego zawirowania ;)
Ps. Życzę wam szczęśliwego nowego roku, aby przyniósł on wam wiele radości i wspaniałych, niezapomnianych wrażeń.

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 83 ,,Ostatnia szansa"


Mamo, Robin, Gemma i chłopaki.

Przepraszam za to jaka jestem ale nigdy nie byłam w stanie się zmienić na lepsze. Starałam się spełniać marzenia, ponieważ miałam do tego idealne możliwości o których nie jeden nastolatek na moim miejscu mógłby mi pozazdrościć. Miałam świadomość, że życie w świecie mediów, gdzie możesz usłyszeć o sobie w wielu gazetach nie jest łatwe. Wiedziałam również, że do wszystkiego da się przyzwyczaić, nie ważne co miało by to być. Życie pisze różne scenariusze, którego ja szczególnie nie potrafię znieść. Jest na tyle trudny, że mam zwyczajnie problem z wytrzymaniem, z  ciężkością z jaką na mnie napiera. Przepraszam, jeśli was zawiodłam ale nie widzę sensu w dalszym życiu na  tej ziemi. Chcę, żebyście uszanowali moją decyzję i nie tęsknili. Ja dalej tu będę, nie ciałem lecz duszą. Nie zrozumiecie mojej decyzji, ale nie wiecie jak to jest gdy zostajesz sam z problemami które narastają i nie widzisz ich końca. Gdy wszyscy wyzywają Cię od najgorszych i ubliżają na każdym kroku by poczułeś się jak najgorzej. Gdy marzenia uciekają ci między palcami, a ty nie wiesz co zrobić by je złapać. Gdy najbliżsi traktują Cię jak powietrze, a ty zostajesz sam zdezorientowany w ogarniającym Cię świecie. Przepraszam, nie dawałam sobie rady. Miałam dość życia. Pewnie gdy to czytacie, mnie już nie ma na tym świecie...

PRZEPRASZAM! Wasza Ley :(

Wstałam od stołka i zgięłam list na pół, wkładając do koperty. Pozostawiłam go widocznie na biurku, po czym ułożyłam się wygodnie w łóżku.
Następnego dnia po przebudzeniu nie śpieszyło mi się z ubieraniem ani jedzeniem, mimo, że każdy pośpieszał mnie do szkoły. Ja jednak wiedziałam, że już tam nie postawię swej nogi.
Obok mnie przeszła mama, wkładając mi drugie śniadanie do torby i uśmiechając się, chodź wiedziałam, że było to wymuszone.
-Mamo?- zwróciłam się do niej, zwracając jej uwagę na mnie.
-Tak, skarbie?- zmarszczyła czołu, czekając na to co powiem.
-Gdy ktoś odchodzi to wierzysz, że zostaje między nami?
-No tak, ale dlaczego pytasz?- teraz zajęła miejsce na przeciw mnie, najwidoczniej zainteresowana tematem. Wzruszyłam ramionami, wstając od stołu i odnosząc brudny talerz do zmywarki.
-Po prostu też w to wieżę i wiem, że nigdy nie odchodzimy na prawdę.- zanim wyszłam z kuchni zatrzymałam się w wyjściu i odwróciłam by jej odpowiedzieć. Kiwnęła głową na znak, że rozumie, a ja wyszłam z domu bez pożegnania.
Tak było dla mnie łatwiej. Starałam się iść obrzeżami Londynu gdzie ludziom będzie trudniej mnie uratować, ponieważ zanim zareagują możliwe, że pomoc będzie już niepotrzebna.
Nie chciałam pociąć się na śmierć ani zostać w lodowatej wodzie. Musiało to być neutralne miejsce i muszę się niestety przyznać, że myślałam nad tym długi czas zanim podjęłam ostateczną decyzję.
Stanęłam na krawężniku chodnika i zaledwie centymetry dzieliły mnie od jezdni. Przełknęłam gulę stojącą w gardle i ostatni raz wciągnęłam haust powietrza po czym zamknęłam powieki i przeniosłam ciężar ciała do przodu. Usłyszałam głośny odgłos klaksonu, który rozniósł się echem po mojej głowie. Poczułam ostry ból przeszywający całe moje ciało i to jak unoszę się do góry, a zaraz po tym upadam z trzaskiem łamiących się kości na jezdnię. Reszty nie jestem w stanie opisać.

~~Harry~~
Ubierałem kurtkę do wyjścia do studnia razem z resztą zespołu. Atmosfera w domu była nad podziw spokojna, jedynie ciche śmiechy któregoś z chłopaków przerywały ten idealny kontrast deszczu z spokojem. Wydawać by się mogło jak by niebo płakało, a jeszcze godzinę temu nie zapowiadało się na to. Wzruszyłem ramionami i ponagliłem ekipę, a sam poszedłem do  auta.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi samochodu i nie pozostało mi nic innego jak czekać na resztę. Wydawało mi się, że to oni gdy usłyszałem dźwięk odbijanej podeszwy o żwir. Poczułem rozczarowanie widząc jedynie matkę. Jednak zaniepokoił mnie wyraz jej twarzy. Nieporadnie otworzyła drzwi od strony pasażera i szybko zajęła miejsce obok mnie. Popatrzyłem na nią zdziwiony, jednocześnie czekając na wyjaśnienia. Widziałem majaczące łzy w jej oczach, dlatego niepokój wzbierał we mnie z każdą chwilą bardziej.
-Co się stało?- głos miałem niepewny. Popatrzyła na mnie z wyrazem bólu i cierpienia.
-Leayna....
-Co z nią?- miałem mieszane uczucia, pewnie znów narobiła sobie problemów w szkole, a teraz my musimy ją z tego wyciągać.
-Musimy je...jechać do szpitala. Teraz. Już!- ostatnie dwa słowa wykrzyczała przez płacz. Miałem tyle pytań i ani jednej odpowiedzi. Jednak zadawanie ich w tym momencie było nieodpowiednie. Wykonałem polecenie mamy mimo, że moje myśli były sprzeczne z wykonywanymi czynami. Chciałem zostać, dowiedzieć się co się stało. Przecież za kilka minutach miałem razem z chłopakami wstawić się w wytwórni, a tym czasem jadę bez słowa wyjaśnienia do szpitala.

~~Mike~~
Stałem oparty o jedną z szafek na korytarzu razem z Peterem, Maxem i Olivierem. W najmniejszym stopniu nie starałem się słuchać tego o czym rozmawiają. Interesowała mnie jedynie grupka nastolatków rozmawiającą z nauczycielką. Czułem się beznadziejnie ze świadomością, że nie starałem się wczoraj pomóc Leaynie i mimo zapewnień z mojej strony, że już jej nie zostawię to zrobiłem na przekór wszystkim obietnicą. Może, gdybym wstawił się wczorajszego popołudnia za nią i nie pozwolił aby była obiektem kpin to dziś była by tutaj razem z nami. Kto wie co teraz myśli, albo ma w planach. Co jeśli postanowi zmienić szkołę? Przecież w Londynie jest ich pełno i właśnie w tej chwili może zgłaszać do któreś z nich pismo o przeniesienie. Nie mam pojęcia co bym zrobił. Czuję się winny wszystkim szyderstwom zadawanym w jej niewinną osóbkę.
Z zamyśleń wyrwał mnie szloch roznoszący się po całym korytarzu. Była to Rosi szarpiąca się w ramionach Nicholas'a. Reszta jej przyjaciół również miała miny pełne żalu i cierpienia. Nagle nie wiem skąd i jakim cudem obok mnie stanęła rozhisteryzowana Jessi, a wraz z nią reszta.
-To wszystko wasza cholerna wina! Gdyby nie wy i wasze  żałosne kpiny, Ley nic by nie było! Czujcie się winni przez całą resztę waszego popieprzonego życia, bo jeśli ona nie przeżyje to będzie wyłącznie wasza wina!
Starałem się zakodować każde słowo przez nią wypowiedziane.  Jeśli dobrze zrozumiałem, to coś złego stało się z Leayną.
-Co się stało?- spytałem niepewnie pod naporem kilkunastu par oczu.
-Leayna walczy o życie w szpitalu.- wychrypiała cicho Rosi obejmowana przez Nicholasa.

~~Harry~~
-Jej obrażenia są naprawdę rozległe i chyba jedynie cud mógłby pozwolić jej na dalsze życie. Połamane żebra, wstrząs mózgu, złamana lewa ręka, pokiereszowane organy wewnętrzne oraz konieczna była transfuzja krwi. Decydująca będzie dzisiejsza noc. Jej parametry życiowe ciągle słabną.
-Nie chcę państwa straszyć, ale.... ale proszę być gotowym na najgorsze.- zdanie, które wypowiedział do nas lekarz były jak wbicie noża w samo serce. Gdyby nie to, że już  siedzę pewnie upadłbym na posadzkę. Czułem się bezradny i wiedziałem, że nie mogę już pomóż. Wszystko zawierzyłem w nadludzką siłę, która pomoże mojej niewinnej siostrzyczce.
-Ale jak to?! Zróbcie coś! Ona musi żyć, jest taka młoda.-mama nie potrafiła pogodzić się, że jedno z jej dzieci mogłoby nie przeżyć dorosłości.
-Staraliśmy się jak tylko mogliśmy ale zauważyłem niepokojące rany na jej ciele. Niektóre z nich były świeże, a inne już tylko bliznami. Obawiam się, że córka zrobiła to celowo.
Obwiniałem się za wszystko. Obiecałem jej nie raz, że w najtrudniejszych chwilach będę ją bronić. Nie podołałem podjętym zadaniu. Jeszcze nie dawno wszystko wydawało się w porządku. Uśmiechała się i razem z nami żartowała, nie było widać żadnych oznak cierpienia i rezygnacji  z jej strony. Skapitulowała bez żadnego słowo. Chce nas zostawić, jednak ja nie potrafię tego przyjąć do świadomości.
-Chcę ją zobaczyć.- bez namysłu poinformowałem lekarza o swoich zamiarach. Przytaknął ruchem głowy i bez żadnego słowo wyszedłem z gabinetu kierując się do sali w której leżała moja bezbronna, młodsza siostra. Obok sali na krzesłach siedzieli jej przyjaciele. Gdy tylko przyjechałem do szpitala i poinformowano mnie o tym co się wydarzyło, postanowiłem zadzwonić do wychowawczyni Leayny. Nie witałem się z nimi, nie mając na to ochoty, od razu wszedłem do sali. Widok jaki zastałem wprawił mnie w osłupienie. Bezwładne ciało Ley leżało przypięte do mnóstwa różnych kabelków, które podtrzymywały ją przy życiu. Głowę miała owiniętą bandażem, tak samo jak całą klatkę piersiową, a rękę w gipsie. Jej skóra była blada, sam już nie wiem czy przypadkiem nie straciła jakiegokolwiek koloru. Skórę pod oczami miała siną. Podszedłem do niej powoli i niepewnie stawiając kroki, jak by bojąc się, że i to sprawi jej krzywdę.
Usiadłem na krześle przy łóżku i bez słowa przyglądałem się jej. Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niej. Wszystko by się zmieniło i nic nie było by już takie same.
-Musisz zostać z nami.- jedna łza spłynęła powoli po moim policzku.- Proszę... Życie bez ciebie jest nie do wyobrażenia w mojej głowie. Ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego to zrobiłaś? Wydawało mi się, że jesteś szczęśliwa. Czasem mam poczucie, że było by lepiej gdybyś została w Polsce. Niepotrzebnie wtrącaliśmy się tak nagle w twoje życie. Miałaś tam przyjaciół, szkołę i osoby, które kochałaś, a tu? Tu przytrafiały ci się jedynie same złe zdarzenia o których lepiej nie mówić. Przepraszam, że nie dotrzymałem obietnicy ale gdybyś tylko przyszła i poprosiła o pomoc... wybrałaś najmniej trafną decyzję. Nie byłaś odważna, jeśli tak ci się wydaje. Byłaś osobą, która stchórzyła.

Nie dostałem odpowiedzi, chodź i tak na nią nie oczekiwałem. Czułem się jakbym postradał zmysły. Kto normalny mówi sam do siebie? No właśnie, nikt.

~~Mike~~
Gdy myślisz, że dziś będzie lepiej zapominasz o tym jak okrutne jest ludzkie życie. Nie zna skrupułów i przychodzi z zaskoczenia. Tak było i tym razem …
Minęło 15 dni od niefortunnego wypadku, podczas którego ciało wraz duszą Leayny  poddawało się z każdą próbą odratowania . Każdy przestał wierzyć w to iż przeżyje. Wydawać by się mogło, że już nic nie da się zrobić, gdy nagle…
-Mike, masz ostatnią szansę.- po ramieniu poklepała mnie Rosi. Jej nie gdyś opalona skóra, dziś już blada, a uśmiech który gościł na jej twarzy o każdej porze, został zastąpiony niewyobrażalnym smutkiem. Zrozumiała jak ciężko jest mi żyć ze świadomością, że to ja doprowadziłem Ley do takiego stanu.
Boję się tego co może stać się po jej śmierci, ale dalej wierzę, że uda się jej przezwyciężyć wszystko z czym zmaga się w tej chwili. Moja mała, kochana Ley dasz radę!
Powoli podniosłem się z niewygodnego krzesła i poddenerwowany podszedłem do drzwi, które dzieliły mnie od dziewczyny. Zrobiłem głęboki wdech w geście uspokojenia, po czym nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, zamykając drzwi z wielką starannością by zrobić to jak najciszej. To było głupie, ale wydawało mi się jak by Ley tylko spała, a każdy najmniejszy szelest może ją obudzić.
Leżała spokojnie na łóżku szpitalnym, podłączona do mnóstwa kabelków, które pomagały jej w przeżyciu. Blada skóra i mnóstwo siniaków, bandaży oraz w niektórych miejscach pojawiający się gips nie wskazywały na nic dobrego. Przysiadłem załamany na krześle obok niej.  Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę.
-Cześć…- zamilkłem, szukając odpowiednich słów –Wiem jak bardzo Cię skrzywdziłem i ,że nic nie jest w stanie spowodować  abyś ponownie mi zaufała. –spuściłem głowę, wpatrując się w trzęsące się ręce. –Ale proszę, nie zostawiaj mnie tu samego.  Wyrządziłem ci za dużo krzywdy i pewnie tam gdzie teraz jesteś śmiejesz się ze mnie, bo zachowuję się jak skończony dupek. Szkoda tylko, że uczucie jakim cię darzę zauważyłem dopiero teraz. Może gdybym postarał się bardziej, to nie leżałabyś tu teraz. Brakuje nam ciebie. Wiesz… w szkole zrozumieli, że to co robili wobec ciebie było okrutne, ale czy musiało dojść aż do takiego stanu abyśmy to zrozumieli?- jedna samotna łza uwolniła się zza powiek, pokazując moją słabość. Nie ma chwili abym nie myślał o tej kruszynce, zapomniałem jak się żyje i jedynie co robię to czekam na koniec lekcji aby móc pobiec do szpitala i resztę dnia spędzić patrząc na nią zza szyby. Dziś jednak pozwolili mi się do niej zbliżyć i mino tego jak bardzo jest źle, jestem szczęśliwy.
-Leayna, musisz walczyć. Jeśli nie dla mnie to dla innych. Jeśli wydawało ci się, że nikomu na tobie nie zależy to byłaś w ogromnym błędzie. Jest tyle osób, które nie umieją pogodzić się z rzeczywistością . Ley.. ja..ja cię kocham i jeśli nawet mnie już nie chcesz znać, to proszę zostań. Bo jeśli ty odejdziesz, ja zrobię to samo.  Świadomości, że już więcej cię nie spotkam zabijałaby mnie od środka.
Nagle usłyszałem jak jedna z aparatur pokazująca pracę serca brunetki, przyśpieszyła. Nie wiedziałem co się dzieje, do Sali wbiegło kilkoro lekarzy z pielęgniarkami. Wyproszono mnie natychmiastowo.
-Co jej powiedziałeś idioto?!- od razu zaatakował mnie gniewny głos Josha. Nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, więc jedynie poruszałem ramionami w geście nie wiedzy.
~~Leayna~~
Słyszałam! Słyszałam wszystko co mówił do mnie Mike. Czułam jego ciepłą dłoń, lekko obejmującą moją. Chciałam otworzyć oczy, ale były jak przyklejone najmocniejszym klejem.
Słuchając tego co ma mi do powiedzenia poczułam, że zrobiłam okropny błąd chcąc wtargnąć na swoje życie ponownie.  Ale co by było gdybym tego nie zrobiła, czy może nadal byłabym jedynie głupią marionetką ?
-…kocham cie.- ostatnie dwa słowa spowodowały dziwne ciepło rozlewające się po moim ciele. Mimowolnie chciałam słuchać tego wciąż od nowa.
Nagle w miejscu gdzie przebywałam zrobiło się strasznie głośno. Nie słyszałam już Mike, a nawet jego dotyk znikł. Bałam się, tak cholernie bardzo się bałam.
Poczułam dziwne potrząsanie swym ciałem.  Czy tak właśnie wygląda śmierć?
Wzięłam duży oddech powietrza do płuc momentalnie otwierając oczy, krztusząc się przy tym.
Gdy wszystko wróciło do normy, rozejrzałam dookoła na tyle ile mogłam zauważając kilku lekarzy stojących nade mną w sterylnie białej Sali.
-Witaj Ley, jak się czujesz?- zapytał jeden z nich sprawdzając coś na jednym z monitorów.
-Chyba dobrze.- mój głos był nienaturalnie zachrypnięty.
Zanim wyszli zbadali mnie dokładnie i spytali czy chcę porozmawiać  z kimś z bliskich mi osób . Ewidentnie moja odpowiedź ich zdziwiła. Człowiek chciał się zabić ale to nie znaczy, że chce do końca życia przebywać sam! Drzwi kolejny już raz dzisiejszego dnia otworzyły się, a w nich stanął chłopak z burzą loków na głowie. Nie widziałam uśmiechu na jego twarzy, co zaniepokoiło mnie.
-Hej mała.- usiadł na krześle obok mojego łóżka.
-Hej.- przez kolejne kilka minut przyglądaliśmy się sobie, jak by na nowo rejestrując każdy element naszych twarzy.
-Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś?- jego ton głosu był płaczliwy. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego Harrego.
-Wy nigdy nie zrozumiecie. Bycie piątym kołem u wozu wcale nie jest miłe. Chcesz być jak inni, zaakceptowany tak samo ale oni tego nie chcą. Nie chcą abyś by ich przyjacielem, kolegą,  a nawet znajomym. Najlepiej gdy udajesz, że ich nie znasz, a oni wyszydzają z ciebie, kiedy tylko najdzie ich ochota.
Hazza nic nie powiedział, jedynie pokręcił głową w niedowierzaniu.
-Czemu nie przyszłaś do nas?- jego wzrok przeszył mnie na wylot. Czułam się jak mała dziewczynka, która zrobiła coś czego nie powinna.
-Wy też nie chcieliście mnie słuchać! Ciebie i chłopaków obchodziła jedynie kariera, a mamę i Robina czubki ich własnych nosów. Każde z was nie zwracało na mnie uwagi!- wykrzyczałam to najgłośniej jak tylko umiałam i czułam się z tym bardzo dobrze. 
-Wiesz… może masz rację. Jednak, nawet gdy wydaje ci się, że nie zwracam na ciebie uwagi to tak nie jest. Jesteś moją siostrą, którą kocham nad wszystko inne i oddał bym za ciebie wszystko, by tylko mieć cię przy sobie.
Po tych słowach poczułam się, że jednak komuś na mnie jeszcze zależy i jednocześnie utwierdziłam się w przekonaniu, iż był to błąd popełniając taką decyzję życia.
-Jest tu mama?- spytałam, mając nadzieję, że jest i przez cały ten czas martwiła się o mnie. Harry jedynie spuścił głowę bawiąc  się palcami.
-Niestety nie. Musiała wrócić do Ameryki, ale mama kazała mi cię mocno uściskać gdy tylko się obudzisz.- popatrzył na mnie niepewnie.
Odwróciłam wzrok, wlepiając go w widok za oknem.
-Gdy wrócę do domu to obiecaj mi jedno… że już nigdy mama nie postawi w nim swojej nogi.- mruknęłam, a łzy cisnące się do oczu wydostały się zza powiek, oblewając słoną cieczą moje policzki.
-Ale mała…
-Nie! Obiecaj mi, że nie pozwolisz jej ponownie wtargnąć do naszego domu i rodziny, albo to ja nie postawię  już tam nogi.- odwróciłam się do niego cała zapłakana, a on bez chwili namysły przyciągnął mnie do siebie. Siedzieliśmy tak dobre kilkanaście minut, aż do końca się nie uspokoiłam.
-Dobrze, zrobię to dla ciebie, ale zrozum, że ona nie miała wyboru i musiała wrócić do pracy na kilka dni.
-To niech już tam zostanie na zawsze. Wiesz.. ja kiedyś słyszałam jak mówiła, że nie jestem jej córką. Harry, czy to prawda?- odsunęłam się od jego ciepłego torsu.
Chłopak jedynie pokręcił głową.
-Jesteś jej małą, kochaną córką.- zaśmiał się i dał mi kuksańca w nos.
Nagle drzwi się otworzyły, a w nich ujrzałam wielkiego pluszowego misia, a zaraz za nim wszedł Liam trzymając go wraz z Zaynem, Louisem i Niallem. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok.
-Hej młoda.- przywitali się chórkiem.
-Hej, miło was znów widzieć.- zaśmiałam się, a Liam posadził wielkiego pluszaka w rogu Sali, a obok niego reszta postawiła różne kolorowe rzeczy wraz z balonami napełnionymi  helem. Byłam szczęśliwa. Dzięki nim przypomniałam sobie czym jest sens życia i dlaczego warto się nie poddawać. Długo ze mną rozmawiali. Były tematy w których wyjaśniali mi, że samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem, a potem nagle przechodzi do tematów naprawdę komicznych.
Przy nich czas zleciał mi szybko i zanim się obejrzałam, kolejne pół dnia miałam za sobą.
-Ley, nie wiem czy będziesz chciała z nim porozmawiać… ale jest tu Mike.- nagle z ni stąd ni zowąd odezwał się Louis, a ponieważ chłopaki musieli się zbierać do studia, poprosiłam ich aby przekazali mu, że chcę go zobaczyć.
Nie minęły dwie minuty od opuszczenia Sali przez całe One Direction, a drzwi ponownie, dość niepewnie się otworzyły.
Od razu rozpoznałam w nich Mike’a, a bicie serca przyśpieszyło dwukrotnie.
-Cześć. … podobno chciałaś się ze mną widzieć? – kiwnęłam głową i wskazałam mu na stołek aby usiadł. Zrobił tak jak chciałam. Przez kolejne minuty nie wiedzieliśmy jak zacząć rozmowę. Panowała między nami niezręczna cisza.
-Mike, ja słyszałam wszystko co dziś do mnie mówiłeś.- wyszeptałam, a on od razu jak by się ożywił na moje słowa.
-Naprawdę?- najwidoczniej nie mógł w to uwierzyć. Kiwnęłam głową, a jego mina wyrażała kilka emocji w jedne chwili.
-Ja.. ja.. ja przepraszam.- jąkał się, na co lekko się uśmiechnęłam. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się widzieć  chłopaka tak bardzo zdenerwowanego. Mimo bólu jaki mi doskwierał przy najmniejszym ruchu, zbliżyłam się do niego i lekko musnęłam jego wargi. Uśmiechnął się mimowolnie.
-Nie jesteś na mnie zła?- zdziwił się.
-Jestem, bardzo ale dobrze wiesz, że darzę cię wielkim uczuciem i nie jest to tylko przyjaźń. Bardzo mnie raniłeś z każdym słowem które wypowiadałeś przeciw mnie i to świadom swych poczynań.
-Leayna, przepraszam, że musiało to wszystko zajść tak daleko abym zrozumiał… ale daj mi ostatnią szanse.
-Już kiedyś ją dostałeś, ale zmarnowałeś ją dla Cornelie.- przecież to jest nie możliwe aby w tak krótkim czasie zmienił się, więc po co te głupie szanse?
-Zostawiłem ją przed tym zanim dowiedziałem się o twoim wypadku.- przez cały czas patrzył mi prosto w oczy, więc nie czułam się komfortowo i nie byłam w stanie się skupić na sklejeniu ze sobą słów.
-Jak wrócę do szkoły, będziesz taki sam jak wcześniej. Nic się nie zmieni, więc po co ci te głupie szanse?- warknęłam co raz bardziej zła na niego.
-Mówiłaś, że mnie kochasz…
-Nie zmieniaj tematu!- nie umiałam tłumic w sobie emocji.
-Ley, proszę nie denerwuj się.
***
Gdy obudziłam się kolejnego dnia, nie czułam bólu. Jedynie ciepło obejmującego mnie ciała. Było mi naprawdę dobrze i nie chciałam zmieniać pozycji. Jednak nagle uświadomiłam sobie, że nic takiego nie powinno mieć miejsca. Więc kto mnie obejmuje?! Gwałtownie odwróciłam się na drugi bok, dostrzegając zaspanego Mikea. Z jednej strony byłam na niego cholernie zła, ale z drugiej to co zrobił było naprawdę słodkie. Narażał się pielęgniarką, które nie chciały mu pozwolić aby został tutaj na całą noc.

Może to przez leki, chodź sama nie wiem z jakiego powodu uległam mu myśląc  jak naiwna, że on się zmieni. Ostatnia szansa była wielkim błędem.

_____________________________________________________________________________
No hej hej!
Wróciłam do was z nowa motywacją i zapałem oraz nowymi pomysłami. Jestem pozytywnie nastawiona, że tym razem uda mi się was zaciekawić ;) Piszcie czy taki rodzaj pisania się wam spodobał czy raczej nie i lepiej abym to jak najszybciej zmieniła ;)
To dla mnie naprawdę ważne gdy widzę komentarz pod rozdziałem. Bo wiem, że jesteście i czytacie. Także kto czyta niech pozostawi chociaż głupi uśmiech :D