Mamo, Robin, Gemma i chłopaki.
Przepraszam za to jaka jestem ale nigdy nie byłam w stanie się zmienić na lepsze. Starałam się spełniać marzenia, ponieważ miałam do tego idealne możliwości o których nie jeden nastolatek na moim miejscu mógłby mi pozazdrościć. Miałam świadomość, że życie w świecie mediów, gdzie możesz usłyszeć o sobie w wielu gazetach nie jest łatwe. Wiedziałam również, że do wszystkiego da się przyzwyczaić, nie ważne co miało by to być. Życie pisze różne scenariusze, którego ja szczególnie nie potrafię znieść. Jest na tyle trudny, że mam zwyczajnie problem z wytrzymaniem, z ciężkością z jaką na mnie napiera. Przepraszam, jeśli was zawiodłam ale nie widzę sensu w dalszym życiu na tej ziemi. Chcę, żebyście uszanowali moją decyzję i nie tęsknili. Ja dalej tu będę, nie ciałem lecz duszą. Nie zrozumiecie mojej decyzji, ale nie wiecie jak to jest gdy zostajesz sam z problemami które narastają i nie widzisz ich końca. Gdy wszyscy wyzywają Cię od najgorszych i ubliżają na każdym kroku by poczułeś się jak najgorzej. Gdy marzenia uciekają ci między palcami, a ty nie wiesz co zrobić by je złapać. Gdy najbliżsi traktują Cię jak powietrze, a ty zostajesz sam zdezorientowany w ogarniającym Cię świecie. Przepraszam, nie dawałam sobie rady. Miałam dość życia. Pewnie gdy to czytacie, mnie już nie ma na tym świecie...
PRZEPRASZAM! Wasza Ley :(
Wstałam od stołka i zgięłam list na pół, wkładając do koperty. Pozostawiłam go widocznie na biurku, po czym ułożyłam się wygodnie w łóżku.
Następnego dnia po przebudzeniu nie śpieszyło mi się z ubieraniem ani jedzeniem, mimo, że każdy pośpieszał mnie do szkoły. Ja jednak wiedziałam, że już tam nie postawię swej nogi.
Obok mnie przeszła mama, wkładając mi drugie śniadanie do torby i uśmiechając się, chodź wiedziałam, że było to wymuszone.
-Mamo?- zwróciłam się do niej, zwracając jej uwagę na mnie.
-Tak, skarbie?- zmarszczyła czołu, czekając na to co powiem.
-Gdy ktoś odchodzi to wierzysz, że zostaje między nami?
-No tak, ale dlaczego pytasz?- teraz zajęła miejsce na przeciw mnie, najwidoczniej zainteresowana tematem. Wzruszyłam ramionami, wstając od stołu i odnosząc brudny talerz do zmywarki.
-Po prostu też w to wieżę i wiem, że nigdy nie odchodzimy na prawdę.- zanim wyszłam z kuchni zatrzymałam się w wyjściu i odwróciłam by jej odpowiedzieć. Kiwnęła głową na znak, że rozumie, a ja wyszłam z domu bez pożegnania.
Tak było dla mnie łatwiej. Starałam się iść obrzeżami Londynu gdzie ludziom będzie trudniej mnie uratować, ponieważ zanim zareagują możliwe, że pomoc będzie już niepotrzebna.
Nie chciałam pociąć się na śmierć ani zostać w lodowatej wodzie. Musiało to być neutralne miejsce i muszę się niestety przyznać, że myślałam nad tym długi czas zanim podjęłam ostateczną decyzję.
Stanęłam na krawężniku chodnika i zaledwie centymetry dzieliły mnie od jezdni. Przełknęłam gulę stojącą w gardle i ostatni raz wciągnęłam haust powietrza po czym zamknęłam powieki i przeniosłam ciężar ciała do przodu. Usłyszałam głośny odgłos klaksonu, który rozniósł się echem po mojej głowie. Poczułam ostry ból przeszywający całe moje ciało i to jak unoszę się do góry, a zaraz po tym upadam z trzaskiem łamiących się kości na jezdnię. Reszty nie jestem w stanie opisać.
~~Harry~~
Ubierałem kurtkę do wyjścia do studnia razem z resztą zespołu. Atmosfera w domu była nad podziw spokojna, jedynie ciche śmiechy któregoś z chłopaków przerywały ten idealny kontrast deszczu z spokojem. Wydawać by się mogło jak by niebo płakało, a jeszcze godzinę temu nie zapowiadało się na to. Wzruszyłem ramionami i ponagliłem ekipę, a sam poszedłem do auta.Zatrzasnąłem za sobą drzwi samochodu i nie pozostało mi nic innego jak czekać na resztę. Wydawało mi się, że to oni gdy usłyszałem dźwięk odbijanej podeszwy o żwir. Poczułem rozczarowanie widząc jedynie matkę. Jednak zaniepokoił mnie wyraz jej twarzy. Nieporadnie otworzyła drzwi od strony pasażera i szybko zajęła miejsce obok mnie. Popatrzyłem na nią zdziwiony, jednocześnie czekając na wyjaśnienia. Widziałem majaczące łzy w jej oczach, dlatego niepokój wzbierał we mnie z każdą chwilą bardziej.
-Co się stało?- głos miałem niepewny. Popatrzyła na mnie z wyrazem bólu i cierpienia.
-Leayna....
-Co z nią?- miałem mieszane uczucia, pewnie znów narobiła sobie problemów w szkole, a teraz my musimy ją z tego wyciągać.
-Musimy je...jechać do szpitala. Teraz. Już!- ostatnie dwa słowa wykrzyczała przez płacz. Miałem tyle pytań i ani jednej odpowiedzi. Jednak zadawanie ich w tym momencie było nieodpowiednie. Wykonałem polecenie mamy mimo, że moje myśli były sprzeczne z wykonywanymi czynami. Chciałem zostać, dowiedzieć się co się stało. Przecież za kilka minutach miałem razem z chłopakami wstawić się w wytwórni, a tym czasem jadę bez słowa wyjaśnienia do szpitala.
~~Mike~~
Stałem oparty o jedną z szafek na korytarzu razem z Peterem, Maxem i Olivierem. W najmniejszym stopniu nie starałem się słuchać tego o czym rozmawiają. Interesowała mnie jedynie grupka nastolatków rozmawiającą z nauczycielką. Czułem się beznadziejnie ze świadomością, że nie starałem się wczoraj pomóc Leaynie i mimo zapewnień z mojej strony, że już jej nie zostawię to zrobiłem na przekór wszystkim obietnicą. Może, gdybym wstawił się wczorajszego popołudnia za nią i nie pozwolił aby była obiektem kpin to dziś była by tutaj razem z nami. Kto wie co teraz myśli, albo ma w planach. Co jeśli postanowi zmienić szkołę? Przecież w Londynie jest ich pełno i właśnie w tej chwili może zgłaszać do któreś z nich pismo o przeniesienie. Nie mam pojęcia co bym zrobił. Czuję się winny wszystkim szyderstwom zadawanym w jej niewinną osóbkę.Z zamyśleń wyrwał mnie szloch roznoszący się po całym korytarzu. Była to Rosi szarpiąca się w ramionach Nicholas'a. Reszta jej przyjaciół również miała miny pełne żalu i cierpienia. Nagle nie wiem skąd i jakim cudem obok mnie stanęła rozhisteryzowana Jessi, a wraz z nią reszta.
-To wszystko wasza cholerna wina! Gdyby nie wy i wasze żałosne kpiny, Ley nic by nie było! Czujcie się winni przez całą resztę waszego popieprzonego życia, bo jeśli ona nie przeżyje to będzie wyłącznie wasza wina!
Starałem się zakodować każde słowo przez nią wypowiedziane. Jeśli dobrze zrozumiałem, to coś złego stało się z Leayną.
-Co się stało?- spytałem niepewnie pod naporem kilkunastu par oczu.
-Leayna walczy o życie w szpitalu.- wychrypiała cicho Rosi obejmowana przez Nicholasa.
~~Harry~~
-Jej obrażenia są naprawdę rozległe i chyba jedynie cud mógłby pozwolić jej na dalsze życie. Połamane żebra, wstrząs mózgu, złamana lewa ręka, pokiereszowane organy wewnętrzne oraz konieczna była transfuzja krwi. Decydująca będzie dzisiejsza noc. Jej parametry życiowe ciągle słabną.-Nie chcę państwa straszyć, ale.... ale proszę być gotowym na najgorsze.- zdanie, które wypowiedział do nas lekarz były jak wbicie noża w samo serce. Gdyby nie to, że już siedzę pewnie upadłbym na posadzkę. Czułem się bezradny i wiedziałem, że nie mogę już pomóż. Wszystko zawierzyłem w nadludzką siłę, która pomoże mojej niewinnej siostrzyczce.
-Ale jak to?! Zróbcie coś! Ona musi żyć, jest taka młoda.-mama nie potrafiła pogodzić się, że jedno z jej dzieci mogłoby nie przeżyć dorosłości.
-Staraliśmy się jak tylko mogliśmy ale zauważyłem niepokojące rany na jej ciele. Niektóre z nich były świeże, a inne już tylko bliznami. Obawiam się, że córka zrobiła to celowo.
Obwiniałem się za wszystko. Obiecałem jej nie raz, że w najtrudniejszych chwilach będę ją bronić. Nie podołałem podjętym zadaniu. Jeszcze nie dawno wszystko wydawało się w porządku. Uśmiechała się i razem z nami żartowała, nie było widać żadnych oznak cierpienia i rezygnacji z jej strony. Skapitulowała bez żadnego słowo. Chce nas zostawić, jednak ja nie potrafię tego przyjąć do świadomości.
-Chcę ją zobaczyć.- bez namysłu poinformowałem lekarza o swoich zamiarach. Przytaknął ruchem głowy i bez żadnego słowo wyszedłem z gabinetu kierując się do sali w której leżała moja bezbronna, młodsza siostra. Obok sali na krzesłach siedzieli jej przyjaciele. Gdy tylko przyjechałem do szpitala i poinformowano mnie o tym co się wydarzyło, postanowiłem zadzwonić do wychowawczyni Leayny. Nie witałem się z nimi, nie mając na to ochoty, od razu wszedłem do sali. Widok jaki zastałem wprawił mnie w osłupienie. Bezwładne ciało Ley leżało przypięte do mnóstwa różnych kabelków, które podtrzymywały ją przy życiu. Głowę miała owiniętą bandażem, tak samo jak całą klatkę piersiową, a rękę w gipsie. Jej skóra była blada, sam już nie wiem czy przypadkiem nie straciła jakiegokolwiek koloru. Skórę pod oczami miała siną. Podszedłem do niej powoli i niepewnie stawiając kroki, jak by bojąc się, że i to sprawi jej krzywdę.
Usiadłem na krześle przy łóżku i bez słowa przyglądałem się jej. Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niej. Wszystko by się zmieniło i nic nie było by już takie same.
-Musisz zostać z nami.- jedna łza spłynęła powoli po moim policzku.- Proszę... Życie bez ciebie jest nie do wyobrażenia w mojej głowie. Ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego to zrobiłaś? Wydawało mi się, że jesteś szczęśliwa. Czasem mam poczucie, że było by lepiej gdybyś została w Polsce. Niepotrzebnie wtrącaliśmy się tak nagle w twoje życie. Miałaś tam przyjaciół, szkołę i osoby, które kochałaś, a tu? Tu przytrafiały ci się jedynie same złe zdarzenia o których lepiej nie mówić. Przepraszam, że nie dotrzymałem obietnicy ale gdybyś tylko przyszła i poprosiła o pomoc... wybrałaś najmniej trafną decyzję. Nie byłaś odważna, jeśli tak ci się wydaje. Byłaś osobą, która stchórzyła.
Nie dostałem odpowiedzi, chodź i tak na nią nie oczekiwałem. Czułem się jakbym postradał zmysły. Kto normalny mówi sam do siebie? No właśnie, nikt.
~~Mike~~
Gdy myślisz, że dziś będzie lepiej zapominasz o tym jak
okrutne jest ludzkie życie. Nie zna skrupułów i przychodzi z zaskoczenia. Tak
było i tym razem …
Minęło 15 dni od niefortunnego wypadku, podczas którego
ciało wraz duszą Leayny poddawało się z
każdą próbą odratowania . Każdy przestał wierzyć w to iż przeżyje. Wydawać by
się mogło, że już nic nie da się zrobić, gdy nagle…
-Mike, masz ostatnią szansę.- po ramieniu poklepała mnie
Rosi. Jej nie gdyś opalona skóra, dziś już blada, a uśmiech który gościł na jej
twarzy o każdej porze, został zastąpiony niewyobrażalnym smutkiem. Zrozumiała
jak ciężko jest mi żyć ze świadomością, że to ja doprowadziłem Ley do takiego
stanu.
Boję się tego co może stać się po jej śmierci, ale dalej
wierzę, że uda się jej przezwyciężyć wszystko z czym zmaga się w tej chwili.
Moja mała, kochana Ley dasz radę!
Powoli podniosłem się z niewygodnego krzesła i poddenerwowany
podszedłem do drzwi, które dzieliły mnie od dziewczyny. Zrobiłem głęboki wdech
w geście uspokojenia, po czym nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, zamykając
drzwi z wielką starannością by zrobić to jak najciszej. To było głupie, ale
wydawało mi się jak by Ley tylko spała, a każdy najmniejszy szelest może ją
obudzić.
Leżała spokojnie na łóżku szpitalnym, podłączona do mnóstwa
kabelków, które pomagały jej w przeżyciu. Blada skóra i mnóstwo siniaków,
bandaży oraz w niektórych miejscach pojawiający się gips nie wskazywały na nic
dobrego. Przysiadłem załamany na krześle obok niej. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę.
-Cześć…- zamilkłem, szukając odpowiednich słów –Wiem jak
bardzo Cię skrzywdziłem i ,że nic nie jest w stanie spowodować abyś ponownie mi zaufała. –spuściłem głowę,
wpatrując się w trzęsące się ręce. –Ale proszę, nie zostawiaj mnie tu
samego. Wyrządziłem ci za dużo krzywdy i
pewnie tam gdzie teraz jesteś śmiejesz się ze mnie, bo zachowuję się jak
skończony dupek. Szkoda tylko, że uczucie jakim cię darzę zauważyłem dopiero
teraz. Może gdybym postarał się bardziej, to nie leżałabyś tu teraz. Brakuje
nam ciebie. Wiesz… w szkole zrozumieli, że to co robili wobec ciebie było
okrutne, ale czy musiało dojść aż do takiego stanu abyśmy to zrozumieli?- jedna
samotna łza uwolniła się zza powiek, pokazując moją słabość. Nie ma chwili abym
nie myślał o tej kruszynce, zapomniałem jak się żyje i jedynie co robię to
czekam na koniec lekcji aby móc pobiec do szpitala i resztę dnia spędzić
patrząc na nią zza szyby. Dziś jednak pozwolili mi się do niej zbliżyć i mino tego jak
bardzo jest źle, jestem szczęśliwy.
-Leayna, musisz walczyć. Jeśli nie dla mnie to dla innych.
Jeśli wydawało ci się, że nikomu na tobie nie zależy to byłaś w ogromnym
błędzie. Jest tyle osób, które nie umieją pogodzić się z rzeczywistością .
Ley.. ja..ja cię kocham i jeśli nawet mnie już nie chcesz znać, to proszę
zostań. Bo jeśli ty odejdziesz, ja zrobię to samo. Świadomości, że już więcej cię nie spotkam
zabijałaby mnie od środka.
Nagle usłyszałem jak jedna z aparatur pokazująca pracę serca
brunetki, przyśpieszyła. Nie wiedziałem co się dzieje, do Sali wbiegło kilkoro
lekarzy z pielęgniarkami. Wyproszono mnie natychmiastowo.
-Co jej powiedziałeś idioto?!- od razu zaatakował mnie
gniewny głos Josha. Nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, więc
jedynie poruszałem ramionami w geście nie wiedzy.
~~Leayna~~
Słyszałam! Słyszałam wszystko co mówił do mnie Mike. Czułam
jego ciepłą dłoń, lekko obejmującą moją. Chciałam otworzyć oczy, ale były jak
przyklejone najmocniejszym klejem.
Słuchając tego co ma mi do powiedzenia poczułam, że zrobiłam
okropny błąd chcąc wtargnąć na swoje życie ponownie. Ale co by było gdybym tego nie zrobiła, czy
może nadal byłabym jedynie głupią marionetką ?
-…kocham cie.- ostatnie dwa słowa spowodowały dziwne ciepło
rozlewające się po moim ciele. Mimowolnie chciałam słuchać tego wciąż od nowa.
Nagle w miejscu gdzie przebywałam zrobiło się strasznie
głośno. Nie słyszałam już Mike, a nawet jego dotyk znikł. Bałam się, tak
cholernie bardzo się bałam.
Poczułam dziwne potrząsanie swym ciałem. Czy tak właśnie wygląda śmierć?
Wzięłam duży oddech powietrza do płuc momentalnie otwierając
oczy, krztusząc się przy tym.
Gdy wszystko wróciło do normy, rozejrzałam dookoła na tyle
ile mogłam zauważając kilku lekarzy stojących nade mną w sterylnie białej Sali.
-Witaj Ley, jak się czujesz?- zapytał jeden z nich
sprawdzając coś na jednym z monitorów.
-Chyba dobrze.- mój głos był nienaturalnie zachrypnięty.
Zanim wyszli zbadali mnie dokładnie i spytali czy chcę
porozmawiać z kimś z bliskich mi osób .
Ewidentnie moja odpowiedź ich zdziwiła. Człowiek chciał się zabić ale to nie
znaczy, że chce do końca życia przebywać sam! Drzwi kolejny już raz
dzisiejszego dnia otworzyły się, a w nich stanął chłopak z burzą loków na
głowie. Nie widziałam uśmiechu na jego twarzy, co zaniepokoiło mnie.
-Hej mała.- usiadł na krześle obok mojego łóżka.
-Hej.- przez kolejne kilka minut przyglądaliśmy się sobie,
jak by na nowo rejestrując każdy element naszych twarzy.
-Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś?- jego ton głosu był
płaczliwy. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego Harrego.
-Wy nigdy nie zrozumiecie. Bycie piątym kołem u wozu wcale
nie jest miłe. Chcesz być jak inni, zaakceptowany tak samo ale oni tego nie
chcą. Nie chcą abyś by ich przyjacielem, kolegą, a nawet znajomym. Najlepiej gdy udajesz, że
ich nie znasz, a oni wyszydzają z ciebie, kiedy tylko najdzie ich ochota.
Hazza nic nie powiedział, jedynie pokręcił głową w
niedowierzaniu.
-Czemu nie przyszłaś do nas?- jego wzrok przeszył mnie na
wylot. Czułam się jak mała dziewczynka, która zrobiła coś czego nie powinna.
-Wy też nie chcieliście mnie słuchać! Ciebie i chłopaków
obchodziła jedynie kariera, a mamę i Robina czubki ich własnych nosów. Każde z
was nie zwracało na mnie uwagi!- wykrzyczałam to najgłośniej jak tylko umiałam
i czułam się z tym bardzo dobrze.
-Wiesz… może masz rację. Jednak, nawet gdy wydaje ci się, że
nie zwracam na ciebie uwagi to tak nie jest. Jesteś moją siostrą, którą kocham
nad wszystko inne i oddał bym za ciebie wszystko, by tylko mieć cię przy sobie.
Po tych słowach poczułam się, że jednak komuś na mnie
jeszcze zależy i jednocześnie utwierdziłam się w przekonaniu, iż był to błąd
popełniając taką decyzję życia.
-Jest tu mama?- spytałam, mając nadzieję, że jest i przez
cały ten czas martwiła się o mnie. Harry jedynie spuścił głowę bawiąc się palcami.
-Niestety nie. Musiała wrócić do Ameryki, ale mama kazała mi
cię mocno uściskać gdy tylko się obudzisz.- popatrzył na mnie niepewnie.
Odwróciłam wzrok, wlepiając go w widok za oknem.
-Gdy wrócę do domu to obiecaj mi jedno… że już nigdy mama
nie postawi w nim swojej nogi.- mruknęłam, a łzy cisnące się do oczu wydostały
się zza powiek, oblewając słoną cieczą moje policzki.
-Ale mała…
-Nie! Obiecaj mi, że nie pozwolisz jej ponownie wtargnąć do
naszego domu i rodziny, albo to ja nie postawię
już tam nogi.- odwróciłam się do niego cała zapłakana, a on bez chwili
namysły przyciągnął mnie do siebie. Siedzieliśmy tak dobre kilkanaście minut,
aż do końca się nie uspokoiłam.
-Dobrze, zrobię to dla ciebie, ale zrozum, że ona nie miała
wyboru i musiała wrócić do pracy na kilka dni.
-To niech już tam zostanie na zawsze. Wiesz.. ja kiedyś
słyszałam jak mówiła, że nie jestem jej córką. Harry, czy to prawda?- odsunęłam
się od jego ciepłego torsu.
Chłopak jedynie pokręcił głową.
-Jesteś jej małą, kochaną córką.- zaśmiał się i dał mi
kuksańca w nos.
Nagle drzwi się otworzyły, a w nich ujrzałam wielkiego
pluszowego misia, a zaraz za nim wszedł Liam trzymając go wraz z Zaynem,
Louisem i Niallem. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok.
-Hej młoda.- przywitali się chórkiem.
-Hej, miło was znów widzieć.- zaśmiałam się, a Liam posadził
wielkiego pluszaka w rogu Sali, a obok niego reszta postawiła różne kolorowe
rzeczy wraz z balonami napełnionymi
helem. Byłam szczęśliwa. Dzięki nim przypomniałam sobie czym jest sens
życia i dlaczego warto się nie poddawać. Długo ze mną rozmawiali. Były tematy w
których wyjaśniali mi, że samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem, a potem
nagle przechodzi do tematów naprawdę komicznych.
Przy nich czas zleciał mi szybko i zanim się obejrzałam,
kolejne pół dnia miałam za sobą.
-Ley, nie wiem czy będziesz chciała z nim porozmawiać… ale
jest tu Mike.- nagle z ni stąd ni zowąd odezwał się Louis, a ponieważ chłopaki
musieli się zbierać do studia, poprosiłam ich aby przekazali mu, że chcę go
zobaczyć.
Nie minęły dwie minuty od opuszczenia Sali przez całe One
Direction, a drzwi ponownie, dość niepewnie się otworzyły.
Od razu rozpoznałam w nich Mike’a, a bicie serca
przyśpieszyło dwukrotnie.
-Cześć. … podobno chciałaś się ze mną widzieć? – kiwnęłam
głową i wskazałam mu na stołek aby usiadł. Zrobił tak jak chciałam. Przez
kolejne minuty nie wiedzieliśmy jak zacząć rozmowę. Panowała między nami
niezręczna cisza.
-Mike, ja słyszałam wszystko co dziś do mnie mówiłeś.-
wyszeptałam, a on od razu jak by się ożywił na moje słowa.
-Naprawdę?- najwidoczniej nie mógł w to uwierzyć. Kiwnęłam
głową, a jego mina wyrażała kilka emocji w jedne chwili.
-Ja.. ja.. ja przepraszam.- jąkał się, na co lekko się
uśmiechnęłam. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się widzieć chłopaka tak bardzo zdenerwowanego. Mimo bólu
jaki mi doskwierał przy najmniejszym ruchu, zbliżyłam się do niego i lekko musnęłam
jego wargi. Uśmiechnął się mimowolnie.
-Nie jesteś na mnie zła?- zdziwił się.
-Jestem, bardzo ale dobrze wiesz, że darzę cię wielkim
uczuciem i nie jest to tylko przyjaźń. Bardzo mnie raniłeś z każdym słowem
które wypowiadałeś przeciw mnie i to świadom swych poczynań.
-Leayna, przepraszam, że musiało to wszystko zajść tak
daleko abym zrozumiał… ale daj mi ostatnią szanse.
-Już kiedyś ją dostałeś, ale zmarnowałeś ją dla Cornelie.-
przecież to jest nie możliwe aby w tak krótkim czasie zmienił się, więc po co
te głupie szanse?
-Zostawiłem ją przed tym zanim dowiedziałem się o twoim
wypadku.- przez cały czas patrzył mi prosto w oczy, więc nie czułam się
komfortowo i nie byłam w stanie się skupić na sklejeniu ze sobą słów.
-Jak wrócę do szkoły, będziesz taki sam jak wcześniej. Nic
się nie zmieni, więc po co ci te głupie szanse?- warknęłam co raz bardziej zła
na niego.
-Mówiłaś, że mnie kochasz…
-Nie zmieniaj tematu!- nie umiałam tłumic w sobie emocji.
-Ley, proszę nie denerwuj się.
***
Gdy obudziłam się kolejnego dnia, nie czułam bólu. Jedynie
ciepło obejmującego mnie ciała. Było mi naprawdę dobrze i nie chciałam zmieniać
pozycji. Jednak nagle uświadomiłam sobie, że nic takiego nie powinno mieć
miejsca. Więc kto mnie obejmuje?! Gwałtownie odwróciłam się na drugi bok,
dostrzegając zaspanego Mikea. Z jednej strony byłam na niego cholernie zła, ale
z drugiej to co zrobił było naprawdę słodkie. Narażał się pielęgniarką, które
nie chciały mu pozwolić aby został tutaj na całą noc.
Może to przez leki, chodź sama nie wiem z jakiego powodu
uległam mu myśląc jak naiwna, że on się
zmieni. Ostatnia szansa była wielkim błędem.
_____________________________________________________________________________
No hej hej!
Wróciłam do was z nowa motywacją i zapałem oraz nowymi pomysłami. Jestem pozytywnie nastawiona, że tym razem uda mi się was zaciekawić ;) Piszcie czy taki rodzaj pisania się wam spodobał czy raczej nie i lepiej abym to jak najszybciej zmieniła ;)
To dla mnie naprawdę ważne gdy widzę komentarz pod rozdziałem. Bo wiem, że jesteście i czytacie. Także kto czyta niech pozostawi chociaż głupi uśmiech :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz