piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział 48

    Wszyscy byli w szoku, że Leayna umie grać na tylu rzeczach.
Ja natomiast byłam z siebie dumna. Rzadko kiedy ktoś mi mówił, że jestem w czymś naprawdę dobra.  Nie rujnuje mi moich marzeń, tylko wspiera w tym co robię.
Siedzę sobie właśnie w hotelowym pokoju nadal w Berlinie.
Dziś chłopaki wyjeżdżają do Francji, a ja do Polski.
Na pewno zastanawiacie  się, czy chłopaki mnie puścili?
No jasne. Tym razem nie opuszczę nie wiadomo na jak długo mojej babci i Roberta.Niestety, będę tam tylko trzy dni, a potem wracam do Londynu.
-Dobra, spakowana?- obok mnie położył się Harry.
-Tak, chodź nie wiem dlaczego nie mogę zostać dłużej?
-Bo tak ustaliliśmy z mamą. Ona też się za tobą stęskniła.
-No dobra.
***
Dwie godziny później.
Siedzimy wszyscy na lotnisku czekając na swoje loty.
Nie ma to jak pomylić sobie godziny i jesteśmy o godzinę za szybko. Ale co się można dziwić, w końcu to Louis.
-Ley, idziesz ze mną?- zapytał Harry.
-Gdzie?
-Idę się przejść.
-Ok.-byłam pozytywnie nastawiona na cały świat.
Wyszliśmy na świeże powietrze. Usiadłam na murku,a on obok mnie.
Dokoła nas kilka przejeżdżających taksówek. Ludzi z walizkami i krajobraz oświetlonego Berlina.
-Dlaczego uciekłaś od problemów, a nie starałaś się je jakoś rozwiązać?
-Nie wiem. Ja już wiele razy musiałam radzić sobie sama, że tym razem nie zrobiło by to różnicy, a bałam się prawdy.- spuściłam głowę na chodnik. Nogi wisiały nad ziemią, a mojego brata spoczywały spokojnie na ziemi.
On nic nie powiedział, tylko przytulił.
Czułam się bezpieczna.
-Już nigdy tak nie rób. Pamiętaj, wszystkie problemy da się rozwiązać rozmową i ze wszystkich jest jakieś wyjście, a nie ucieczka.
-Wiem...
Zeskoczyłam z murku wpadając na kogoś.
-Przep...-już chciałam przerosić, gdy zobaczyłam kim ta osoba jest.
-Ley?-zdziwił się.
-Ty?!
-Dlaczego uciekłaś?-złapał moją rękę, ale ja ją szybko wyrwałam.
-Nie dotykaj mnie!
-Nie odzywaj się tak do swojego taty!-podniósł głos.
-Nigdy nim nie byłeś! A teraz wynoś się z naszego życia!-wtrącił się Harry.
-To ta młoda gówniara wtrąciła się w moje życie pierwsza.- powiedział z jadem w głosie.
Schowałam się za Harrym. Nie chciałam tego człowieka już nigdy widzieć na oczy.
Gdy był wściekły, przypominał mi pewnego Jacka.
Kiedyś mieszkałam z nim w jednym domu dziecka. Był ode mnie starszy i silniejszy o 4 lata. Z początku niewinny.Z latami dowiedziałam się na własnej skórze jaki  jest naprawdę.
Przeniósł się do starej szkoły jeszcze w Polsce. Wiedział, że rodzina do której trafiłam, nie jest biedna, dlatego zaczął mnie szantażować.
Wszystkie oszczędności, jak i sprzęty jak np. komórka- oddawałam mu.
A tłumaczyłam się tym, że zgubiłam. Były drogie i to bardzo, a rodzicom nie mieściło się to w głowie jak można być tak nie odpowiedzialnym.
Musiałam w wieku 13 lat, wszystko odpracować.
Nie uszło mi to sucho, a na dodatek, za każdy dzień spóźnień, rosły odsetki, a jeśli w ogóle nie przyniosłam to dostawałam od niego. Starałam się za wszelką cenę kryć siniaki czy blizny. 
Nikt o tym nie wiedział. Starałam się być silna, lecz jeśli widzę tak złych ludzi- po prostu, boję się ich.
-Ley.. Ley!- poczułam potrząsanie mną.
Rozejrzałam się przestraszona dokoła mnie. Nie było go.... był tylko Harry.
Osoba, na której mogę polegać.
Nigdy nie  chciałam mówić nikomu, nawet Rosi  o swoich problemach, przypuszczeniach czy wspomnieniach.
WSPOMNIENIA.... no właśnie. To nie jest nic miłego. Inni rówieśnicy, często chwalili lub poprostu mówili z uśmiechem na twarzy jak fajnie było podczas lat przedszkolnych. Jak rodzice brali do zoo czy zwyczajnie na lody.
Ja zawsze unikałam takich tematów.
Ale jeśli nie dom dziecka, to kto wie, czy teraz bym żyła.
Oczywiście nie było najlepiej, ale powinnam być im wdzięczna za pomoc jaką mi poświęcili.
Popatrzyłam na moje ręce... trzęsły mi się.
Nie jestem pewna, czy chce jechać do polski. Najchętniej położyłam bym się teraz  w  łóżku i przykryła kołdrą.
Możecie powiedzieć, że jestem ofiarą losu. Co  chwilę użalam się nad sobą, nie zważając na innych- może faktycznie macie racje.
Zwyczajny życiowy nieudacznik.

***
Po tym jak spotkaliśmy ojca, Harry cały czas aż do lotu był zamyślony. Nawet żegnając się ze mną, nie zważał na to co mówi. Był rozkojarzony.
Może i lepiej, bo nie zadawał pytań związanych z tym, że spotkałam naszego biologicznego ojca, którego nie pamiętałam.
Jestem w trakcie lotu do Polski. Babcia, nic nie wie. Tak jak napisałam na kartce, miałam być dopiero za trzy dni.
Z jednej strony żałuję, że podiełam tak pochopną decyzję, ale jeśli bym nie przyleciała do Niemiec, to nie wiem czy pogodziłam bym się z bratem.
-Szanowni państwo, za chwilę lądujemy. Prosimy o zapięcie pasów. Dziękuje.- z głośników wydobył się głos stiewardessy.
Zapięłam posłusznie pas, a już po chwili faktycznie lądowaliśmy.

Po odebraniu bagaży, razem z walizką poszłam pod dom starszej  kobiety.
Obawiałam się, że będzie spać. W końcu była 3 nad ranem.
Zdziwiło mnie jednak to, że dom bym w środku oświetlony,a drzwi otwarte.
Po cichu weszłam do budynku.
Nie uwierzycie jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam grono staruszek no i jakiś starszych panów w salonie babci, a ona sama śpiewała z jakąś inną babką KARAOKE?!
-Emm, babciu?- weszłam do pomieszczenia w którym przebywała i natychmiastowo wszystkie pary oczu zwrócone były na mnie.
-Ley, kochanie.- uradowała się starsza osoba.

***
Babcia zrobiła,a raczej odprawiała swoje urodziny. Oczywiście złożyłam jej życzenia i poszłam do pokoju na piętrze. Byłam zmęczona, dlatego szybko usnęłam.
Rano nie obudziły mnie promienie słoneczne, a jakiś hałas nade mną.
Szybko przetarłam oczy, dostrzegła dwa garnki i babcie.
Od razu wiedziałam, kto był sprawcą mojej pobudki.
Było po 12, więc poszłam na miasto, a bardziej to do opuszczonej kamienicy.
Idąc w górę, schodami... czułam się tam nie pewnie. Schody były brudne, kręte, drewniane i w wielu miejsca dziurawe. Z każdym stawianym krokiem, skrzypiały, a głos rozchodził się po całym budynku.
Było tam dość niebezpiecznie.
Z góry, często zwisała folia malarska, która była okurzona i tak samo jak schody brudna. Mijałam kolejne wejścia do poszczególnych pięter.
Wyglądało to tak jak w bloku, tylko o wiele bardziej zaniedbana klatka, a wejścia o wiele bardziej szersze i przyozdobione ładnymi futrynami, które niestety były dość zaniedbane.
Gdyby tak, miałam być tu całkiem sama ze świadomością, że nikogo prócz mnie tu nie ma...pewnie bym uciekła. .
Ten, niegdyś piękny budynek zamienił się w istną ruinę.
Jako mała dziewczynka chciałam mieszkać w tak dostojnym apartamencie. Jednak, z biegiem lat, moja duma do tego miasta,a raczej tej kamienicy zmieniła opinię.
Może kiedyś... ktoś, zainteresuje się tym. Z chęcią pomogłam bym, bo jednak to tu są też i moje wspomnienia.
-A kogo tu moje oczy widzą?- rozmyślenia przerwał mi kogoś głos.
Odwróciłam się w lewo i na tej starej kanapie dostrzegłam  ekipę siatkarską.
-Hej.- uśmiechnęłam się.
Robert wstał i przytulił mnie, a gdy ponownie usiadł, zauważyłam, że nie ma dla mnie miejsca.
Rob poklepał miejsce na swoich kolanach. Przystałam na jego propozycji.
-Co tu dziś robicie?- zapytałam ciekawa.
-Domyśl się.- Piotrek podsunął mi biały proszek.
-A ty co tu robisz?-zapytał.
-Pamiętacie tego Jacka?- kiwnęli głowami - Wczoraj widziałam swojego biologicznego ojca,a gdy się rozzłościł, przypominał mi właśnie jego i wszystkie złe wspomnienia związane z nim... wróciły.
Rob, przytulił mnie.
-W takim razie powinnaś się trochę rozluźnić.- powiedział Paweł, pokazując, a raczej podając małą torebeczkę z białą zawartością.
Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale wzięłam ją. Wysypałam na dębowy stolik koke i wszystko wciągnęłam.
Usłyszałam gwizdy i oklaski dla mnie. Zaśmiałam się.
Poczułam się wolna. Popatrzyłam na przyjaciela, który nie pochwalał tego co właśnie zrobiłam.
Zaczęło mi trochę odwalać, wszystko było za mgłą, a mowa była utrudniona- język mi się plątał... a potem nie pamiętam już nic....
***
Otworzyłam oczy, było ciemno. Nikłe światło świeciło się gdzieś w oddali.
Rozejrzałam się, orientując, że nadal jestem w opuszczonym budynku.
Leże na starej, zniszczonej kanapie.Głowę mam na kolanach Roberta, który mnie głaszcze.
-Co ja tu robię?Która godzina?- zapytałam z chrypką w głosie.
-Zapomniałaś? Ćpałaś i tak jakoś po któreś godzinie odwalania z innymi, zmęczyłaś się i usnęłaś,a inni poszli. Zostałem, nie chciałem Cię brać do twojej babci, bo zadawała by za wiele pytań i w końcu czegoś zaczęła by się domyślać.
Kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem.
Pozbieraliśmy się z tam tond i chłopak odprowadził mnie pod dom babci.
Wydawało mi się, że chodzenie po opuszczonej kamienicy w dzień jest straszne, to jednak myliłam się, chodzenie nocą to już hardkor.

-Czy ty wiesz, która jest godzina?- zła starsza pani zaczęła mi wypominać wszystko.
Wiem, że się o mnie martwi, no ale bez przesady.
Nie poinformowałam o niczym Rosi, a teraz jest już późno.
Aktualnie u  nas w Polsce jest... 23 w nocy.
Wszystkie dzisiejsze rzeczy dałam do prania, umyłam się i unikając babki- poszłam spać.

-Ley!Wstawaj!-usłyszałam wrzeszczenie i lekkie szarpanie mną.
Automatycznie otworzyłam zaspane oczy. Ujrzałam 51-latke trzymającą w dłoni woreczek jeszcze trochę z białym proszkiem .
Nie dobrze, oj nie dobrze!
-Co to ma być?!.....
_______________________________________________________________________________
Hej, wybaczcie.
Rozdział w najmniejszym stopniu mi nie wyszedł. Po prostu od jakiegoś czasu nie mam weny do pisania tych rozdziałów, sami w sumie widzicie czytając....
Nie wiem co dalej. Chyba będę zmuszona zakończyć to opowiadanie, jeśli dalej czegoś nie wymyślę. Jeszcze jedną jednak opcją jest, współautorstwo. Będę pisać rozdziały, a jedna z wybranych i oczywiście chętnych osób będzie dodawała swoje pomysły, dopisywała zmieniała itp.
No ale to się okaże w najbliższym czasie. Przemyślę to i zobaczymy....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz